27 listopada 2012

05. Michałowe rozterki


W michałowej głowie kłębiło się mnóstwo myśli. Przebiegały przez jego umysł niczym stado rozszalałych wierzchowców, pozostawiając za sobą kłęby kurzu. Co zrobić? Jak ułożyć sobie życie, aby pomóc zarówno sobie, jak i małemu Enzo? Kogo zapytać o radę?
„Jest lepiej” – pomyślał, rozglądając się wokoło i widząc czyste mieszkanie. Jest znacznie lepiej, bo odkopał się z kilkumiesięcznej warty brudu i stara się nie zapuszczać tak, jak przedtem. Bo nigdy nie jest tak źle, aby nie mogło być gorzej. W życiu zapewne spotkają go gorsze rzeczy niż rozwód i nie warto się załamywać i popadać ze skrajności w skrajność. Jest przecież rosłym mężczyzną i załamania nerwowe nie leżą w jego naturze – zwłaszcza, że codziennie radzi sobie z presją, stresem, oczekiwaniami innych…
Mimo znacznej poprawy, jego życie dalej nie wyglądało sielankowo, a świadczyła o tym chociażby pusta lodówka.
Michał zmienił przepoconą koszulkę na nieco świeższą, zarzucił na ramiona szarą bluzkę z kapturem i z iPodem w kieszeni ruszył ku chińskiej restauracji, którą znał równie dobrze, co własną kieszeń. Ledwie przekręcił klucz w zamku, a już usłyszał za sobą delikatne kroki. Do jego nozdrzy dotarł delikatny, jaśminowy zapach drobnej dziewczyny, mieszkającej naprzeciwko.
- Dzień dobry – powiedział nieśmiało, starając się nie spoglądać na brunetkę. Wciąż pamiętał o okolicznościach w jakich spotkał ją po raz pierwszy. Było mu strasznie głupio i szczerze wierzył w to, że uda mu się ją zręcznie omijać szerokim łukiem.
- Dzień dobry – odparła wesoło, aczkolwiek jej mina mówiła zupełnie coś innego. – Wybiera się pan na jogging? – zapytała, zauważając jego sportowy strój. – Jest piękna pogoda.
- Yy… No tak – odparł. Nie wiedzieć czemu, ale głupio było mu przyznać, że stołuje się w chińskich knajpach. To takie… smutne. Samotny mężczyzna, z dwiema lewymi rękoma do gotowania, wybiera się do Chińczyka, aby zjeść obiad. Chyba nigdy nie czuł się tak przygnębiająco, uświadamiając sobie swoje życiowe niepowodzenie. – A pani? Dokąd się pani wybiera?
- Nie wiem, czy wspominałam, ale dopiero się wprowadziłam do Bełchatowa. Postanowiłam zwiedzić okolicę i znaleźć jakieś przyjemne miejsca, w których można coś zjeść i miło spędzić czas. Może mi pan pomoże? Jest w okolicy jakaś kawiarnia lub restauracja?
- Yy… W zasadzie to tak – odparł nieśmiało, drapiąc się po głowie. Oczywiście znał tylko jedną knajpę, która znajdowała się zaledwie kilka metrów stąd, ale czy takiej dziewczynie będzie odpowiadać chińska kuchnia?
Brunetka spoglądała na niego wyczekująco.
- Chińczyk – wydukał, choć wcale tego nie chciał. Skarcił się w myślach za długi język. Mógł wymyślić coś lepszego, chociażby pizzerię.
Dziewczyna zaśmiała się nieśmiało i zmierzyła Michała wzrokiem.
- Chińczyk? Dobrze, niech będzie – powiedziała. – Wskaże mi pan drogę?
- W zasadzie to… To ja sam się tam wybierałem.
- Oh! Naprawdę? A co z joggingiem?
- Nieaktualna sprawa.
- W takim razie może mogłabym panu potowarzyszyć?
- Z przyjemnością. Zapraszam.
- Świetnie.
Michała i Magdę przywitał niski, skośnooki mężczyzna. Uśmiechał się promiennie i posyłał spojrzenia za każdym razem, kiedy coś do niego mówili. Wystrój tego miejsca mógł przyprawiać o dreszcze, bowiem nic do siebie nie pasowało. Magda z zaciekawieniem, ale i nie małym strachem, rozglądała się po lokalu i z przykrością stwierdziła, że nie ma ani jednego czystego stolika do zajęcia.
- Może zjemy na zewnątrz – zaproponowała dziewczyna z nadzieją w głosie. – Widziałam ławki naprzeciwko. Jest piękna pogoda, a tu jest tak duszno.
- Jasne, nie ma problemu – odparł, wzruszając ramionami.
Zajęli jedną z ławek pod wierzbą. Mieli widok na osiedle, w którym mieszkali. Michał od razu zabrał się do pałaszowania podanego mu dania. Magda była oporna i nieufna, ale wreszcie się przełamała i skosztowała ryżu z ostrymi przyprawami.
- Mmm… Całkiem dobre – powiedziała między kolejnymi kęsami.
- To moje ulubione miejsce. Blisko, smacznie i tanio!
- Nie wygląda pan na kogoś, kto stołuje się w takich miejscach. Sądziłam, że sportowcy powinni o siebie dbać.
- Teoretycznie. W moim przypadku to nieco skomplikowane.
- Dlaczego?
- Bo jestem samotnym mężczyzną i sportowcem, który nie ma czasu na gotowanie i sprzątanie – powiedział jednym tchem, nie spoglądając na towarzyszkę. Jednak po chwili kątem oka zauważył zdezorientowaną minę Magdy oraz jej wielkie, zdziwione oczy. – Przepraszam, nie powinien był tego mówić. Ostatnio przechodzę przez ciężki okres.
- Rozumiem… Chce pan o tym porozmawiać? Jestem psychologiem.
- Naprawdę?
- Tak. Zawsze chętnie służę pomocą.
Z jednej strony Michał bardzo chciałby porozmawiać z nową znajomą o swoich problemach. Uważał, że komuś obcemu łatwiej jest się zwierzyć, bo nikt go nie będzie oceniać i potępiać. Obca osoba potrafi racjonalnie spojrzeć na daną sprawę, nie kieruje się emocjami i nie przebiera w słowach, bo nie żywi żadnych uczuć do swojego rozmówcy. Przyjaciel zawsze będzie się starać nie urazić kumpla. Jednak czuł wewnętrzną blokadę. Nie chciał okazywać słabości – zwłaszcza przed kobietą. Nie znał jej i nie miał pewności, że po rozmowie nie poleci do brukowców na zwierzenia, mimo iż wyglądała na naprawdę miłą osobę.
Lustrował spojrzeniem jej nieskazitelną twarz, poszukując jakiś oznak fałszywości. Pełne usta, wygięte w lekki, dziewczęcy uśmiech. Duże, brązowe oczy, emanujące dobrocią. Różowe policzki, przypominające mu o dziewczynkach z warkoczykami z przedszkola. Czy to możliwe, aby była aż tak nieskazitelna?
- Potrzebna mi pomoc, ale sam nie wiem… - powiedział wreszcie, przeczesując grzywę dłonią.
- Nie będę nalegać. Zna pan mój adres – odparła, poprawiając się na ławce i biorąc do ust kawałek kurczaka.
- Bo chodzi o to, że… - Michał energicznie odłożył plastikową miskę z jedzeniem na bok i opowiedział Magdalenie całą swoją historię. Począwszy od nieudanego małżeństwa, rozwodu, zaniedbania, a na Enzo kończąc. Dziewczyna słuchała go uważnie, wyłapując wszystkie najdrobniejsze szczegóły. Zadawała mnóstwo pytań, aby tylko lepiej poznać sytuację i uczucia Michała. Współczuła mu, bo nie miał wesoło, jednak wychodziła z założenia, że każdy problem da się przezwyciężyć.
- Czy Enzo jest dla pana ważny? – zapytała.
- Tak. Nie… Sam nie wiem… Początkowo był dzieciakiem jednym z wielu. Przecież nie zbawię całego świata. Ale po mojej ostatniej wizycie w domu dziecka mam wątpliwości. Ten chłopak mnie rozczula, sprawia, że nie myślę już tylko o sobie, o swoich problemach. On uświadamia mi, że inni mają gorzej. On ma gorzej, a przecież dopiero startuje w życie. Chciałbym mu jakoś pomóc, ale nie wiem jak.
- Zdaje sobie pan, że to nie będzie łatwe.
- Nie chcę być tylko przyjacielem, który odwiedza go od czasu do czasu.
- Chce pan zostać ojcem?
- Najbardziej na świecie, ale… To skomplikowane.
- Wie pan co myślę? Że jest pan typem mężczyzny, który potrzebuje kogoś przy boku. Potrzebuje kobiety, która będzie oparciem, wsparciem, azylem w każdym aspekcie pana życia. Potrzebuje pan kogoś zaufanego, kto potwierdzi, że robi pan dobrze, że podjęte przez pana decyzje są słuszne. To nie jest złe, absolutnie tego nie krytykuję, ale obecnie jest pan sam i musi samodzielnie podejmować pewne decyzje. Nie uchroni się pan przed uczuciami tego chłopca. Nie może mu pan zabronić lubić czy kochać. To dziecko, a dzieci podświadomie wyczuwają, kto jest wart ich zaufania.
- Opiekunka powiedziała, że Enzo mnie wybrał.
- To tylko potwierdza moją tezę.
- Myśli pani, że mógłbym adoptować tego chłopca? Jestem samotnym facetem, nie mam uregulowanych godzin pracy. Potrzebna byłaby mi kobieca pomoc.
- Może pan rozeznać się w sprawach adopcyjnych, a w międzyczasie może pojawi się w pana życiu jakaś kobieta, która pokocha pana i tego chłopczyka.
Michał analizował słowa sąsiadki i doszedł do wniosku, że mówi ona całkiem sensownie. Grunt to złapać dobry kontakt z Enzo, zaprzyjaźnić się z nim, a potem zrobić wszystko, aby mieć go na stałe, tylko dla siebie, jako swoje dziecko. Miałby syna, i to najlepszego jakiego mógł sobie wymarzyć – wrażliwego, mądrego i tak bardzo podobnego mentalnie do niego samego.
Nagle przed oczami stanęła mu niedawno poznana dziewczyna – Wiktoria. Wydawała się miła, więc może jakby umówił się z nią jeszcze kilka razy… Kto wie, co by się wydarzyło. Jednak była ona jeszcze młoda, pełna młodzieńczej energii i werwy, nieco roztrzepana. Michał miał wątpliwości, czy Wiktoria zechce bawić się w „dorosłe życie” i „dom” w tak młodym wieku.
Pewnie nie…
Westchnął przeciągle i zajął się kończeniem posiłku.

***

Magda jako początkujący psycholog czuła, że rozmowa z sąsiadem pomogła jej, jak i jemu. Była pewniejsza siebie. Znalazła pierwszego klienta i to dość szybko. Nie spodziewała się tego, ale cieszyła się, bo teraz zawsze znajdzie pretekst, aby porozmawiać z Michałem. Była całkiem sama w Bełchatowie, a zawieranie nowych znajomości nie było jej mocną stroną.
Rozsiadła się na kanapie i wzięła do ręki jeden z romansów, który zalegał jej na półce. Jako niepoprawna romantyczna lubiła czytać o prawdziwej, szaleńczej miłości. Marzyła o księciu z bajki, który pojawiłby się pod jej oknami na białym koniu, z gitarą i bukietem czerwonych róż. Jednak jej życie dalekie było od ideału i niestety Magda doskonale zdawała sobie z tego sprawę.
Upiła łyk soku pomarańczowego i poczochrała złocistego labradora, który spoczywał u jej stóp, po głowie.
Był późny wieczór. Za oknami świecił już księżyc w pełni. Spokój i nuda przepełniały każdy kąt mieszkania młodej dziewczyny. Pogrążona w lekturze nie zwracała uwagi na to, co się dzieje wokół niej. Nawet wówczas, kiedy jej pies Oscar, szaleńczo zaczął szczekać pod drzwiami.
- Chodź tu! – zawołała za nim, jednak zwierzak nie zareagował.
Pośpiesznie podeszła do drzwi i wyjrzała przez szparę na klatkę schodową. Jej oczom ukazał się zarys męskiej sylwetki usiłującej wdrapać się po schodach na piętro. Po cichych przekleństwach rozpoznała głos należący do Winiarskiego. Odpychając psa wyszła na klatkę i zapaliła światło. Zdziwiony wzrok Michała wylądował na jej sylwetce. Magdalena na widok zataczającego się siatkarza z plamą krwi na twarzy śmiertelnie się przeraziła. Nie spodziewała się tego! Nie spuszczając wzroku z chłopaka, przełknęła głośno ślinę i zakryła usta dłońmi.
- Nie bój się – powiedział spokojnie Michał, próbując złapać równowagę.
- Co się stało?
- Nie widzisz? Schlałem się jak świnia i zrąbałem się ze schodów. Trochę boli mnie głowa, i nie bardzo wiem dlaczego, bo na kaca za wcześnie.
- Michał, ty krwawisz.
Chłopak mimowolnie sięgnął dłonią do skroni, na której znajdowała się spora rana. Skrzywił się, kiedy poczuł przeszywający ból.
- Zawsze się w coś wpakuję. Nie przejmuj się. Już idę do domu.
- Pomogę ci.
- Daj spokój. Jestem żałosny, nie zawracaj sobie mną głowy.
Jednak dziewczyna nie zwracała uwagi na protesty Michała. Weszła do domu, aby zabrać klucz i apteczkę, poczym zamknęła swoje mieszkanie. Pomogła siatkarzowi dojść do drzwi frontowych, a następnie doprowadziła go do kanapy w jego salonie.
- Opatrzę ci tą ranę – powiedziała, wyjmując z małej skrzynki niezbędne przyrządy do zrobienia opatrunku.
- Przeszliśmy na ty – zauważył z chytrym uśmieszkiem. – Przeszliśmy na wyższy etap.
- Etap czego?
- Nie wiem… Ty mi powiedz. Podobam ci się?
- Michał, chyba za dużo wypiłeś. Siedź spokojnie, bo teraz może cię zapiec – powiedziała, przykładając do jego skroni wacik namoczony wodą utlenioną. Mężczyzna krzyknął przeraźliwie i skulił się na kanapie w kłębek niczym małe dziecko. Magda spojrzała na niego w dość litościwy sposób, a wyraz jej twarzy mówił niewiele więcej niźli: „Naprawdę?”.
- No dobra, chciałem być zabawny – zarechotał i ponownie się wyprostował. – Trochę mi odwala po alkoholu.
- Nie da się nie zauważyć. Co się stało? Popołudniu byłeś taki rześki i wydawało mi się, że masz lepszy humor.
- Eh… Życie. Życie mnie przytłacza.
- Ale alkohol to nie jest sposób na polepszenie czegokolwiek.
- Samopoczucie mi się poprawiło na pewno – zaśmiał się.
- Na kilka godzin. A jutro będziesz leczyć kaca.
- Dlaczego ty to robisz?
- Co?
- Czemu mi pomagasz?
- To długa i skomplikowana opowieść.
- Jestem pijany i żałosny, do niczego się nie nadaję. A mimo to, ty wciąż ze mną gadasz i pomagasz mi, kiedy jestem zalany. Masz siłę dźwignąć moje wielkie cielsko, nie straszne ci moje beznadziejne gadanie i użalanie się nad sobą. Musi być jakiś powód, dlaczego to robisz.
- Może kiedyś ci opowiem. Ale pewno nie wtedy, kiedy będziesz w takim stanie – odparła. – Gotowe. Lepiej się teraz połóż i odpocznij. Sportowiec nie może sobie pozwolić na zawalanie nocy.
- Przepraszam cię.
- Daj spokój. Lubię pomagać innym. Uważaj na siebie, Michał.
- Dziękuję.
- Dobranoc.
- Dobranoc. 

__________
Boże, co za gniot! Nie cierpię tego rozdziału i przykro mi, że musicie go czytać :P
Nie mam zapasu, więc kolejny rozdział może się ukazać z niemałym opóźnieniem. Ale postaram się nie nawalić. A jeśli macie ochotę na coś nowego w moim wykonaniu to zapraszam Was na nowego bloga - TUTAJ

17 listopada 2012

04. Początki dobrego


Cóż… Michał nie miał prawa jazdy, bo je zgubił i teraz nie mógł nigdzie pojechać. Na spacery raczej też nie miał ochoty, bo nie przepadał za samotnym spacerowaniem ulicami Bełchatowa. Pozostało mu siedzenie w domu, gapienie się w migające na ekranie obrazki, jedzenie chińskiego jedzenia i użalanie się nad własnym losem.
Ale przecież to wcale nie musiało tak wyglądać!
Rozejrzał się wokoło i stwierdził, że nie wytrzyma dłużej w takim bałaganie. Mieszkanie wymagało generalnego sprzątania. Brudne ubrania natychmiast powinny wylądować w pralce, naczynia w szafkach, okna potrzebowały mycia, bo były niemalże czarne. Kiedy tylko zapanuje porządek, to od razu przyjemniej się zrobi. Jaśniej, przytulniej i być może polepszy się także jego samopoczucie.
Zakasał rękawy, włączył muzykę swojej ulubionej kapeli Sex Pistols i dzierżąc w dłoniach ścierki, mopy, wiaderka, płyny do czyszczenia przeróżnych powierzchni, wyzwał wojnę brudowi i nieporządkowi. Michał był twardym zawodnikiem (nie tylko na boisku), co udowodnił już niejednokrotnie i żadne wyzwanie nie było dla niego zbyt trudne. Pomęczy się, nadręczy, parę razy złapie go dołek i ogólne zwątpienie, ale dotrwa do końca. Pokona wszystkie przeciwności i uprzątnie mieszkanie, które będzie tylko początkiem generalnego sprzątania w jego życiu.
Po ponad dwóch godzinach mógł stwierdzić, że mieszkanie wygląda całkiem przyzwoicie. Były jeszcze drobne szczegóły do poprawki, ale nie miał już na nie siły. I musiał przyznać, że ma całkiem ładne gniazdko. Wystrój był typowo męski: prosty, minimalistyczny i bardzo neutralny. Żadnych kwiatków, żadnych kolorowych wazonów, brak firanek i innych ozdób. Miał puste półki ozdobione jedynie książkami, płytami, pamiątkami z podróży oraz medalami i pucharami, które zdobył.
Michał, zadowolony z siebie, od razu postanowił wziąć gorącą kąpiel w swojej czystej wannie, która wyglądała jak nowa. Zazwyczaj brał szybkie prysznice niewymagające zbyt wielkiej oprawy, ale tym razem uznał, że kilka minut leniuchowania w ciepłej wodzie mu się przyda.
I nie mylił się, bowiem potem czuł się jak nowonarodzony!
Wychodząc z łazienki usłyszał dzwonek do drzwi. Pomyślał, że to Mariusz. Ucieszył się, bo już zaczął wyobrażać sobie zdziwioną minę przyjaciela, kiedy ten zobaczy jego posprzątanie mieszkanie. Niejednokrotnie powtarzał, że przydałaby mu się pokojówka, i że jak Michał sobie życzy, to on chętnie mu pomoże. Ale zawsze odpowiedzieć była negatywna. Winiar wziął się za to sam i był z siebie cholernie dumny.
Z wielkim uśmiechem otworzył drzwi, ale zamiast przyjaciela ujrzał wysoką, bardzo ładną dziewczynę o ognistych włosach. Michał zarumienił się. Było mu strasznie niezręcznie, bowiem stał przed nią w samym ręczniku owiniętym wokół bioder.
- S-słucham… – wyjąkał, próbując zasłonić nagi tors rękoma, ale nijak mu to wychodziło.
- Dzień dobry. Nazywam się Wiktoria Zamojska. Wczoraj chyba znalazłam pana zgubę – rzekła, wyciągając z torebki czarny portfel należący do Michała.
- O Matko! Jak dobrze. Kurczę, a już tak się martwiłem tym załatwianiem wszystkiego od nowa. Dzięki Bogu!
- Proszę sprawdzić, czy nic nie zginęło – powiedziała z miłym uśmiechem.
Idąc za jej poradą Michał przejrzał wszystkie przegródki i odnalazł w nich wszystko to, czego szukał. Nic nie zginęło. Ogromny kamień spadł mu z serca.
Winiar wyjął z portfela całą gotówkę, która się w nim znajdowała i wręczył ją dziewczynie.
- Ależ nie trzeba. Nie mogę wziąć od pana pieniędzy.
- Ale znaleźne się należy.
- Naprawdę nie trzeba. Cieszę się, że mogłam pomóc. W końcu jest pan ważny dla tego miasta i wszystkich fanów w Polsce. To dla mnie zaszczyt, że mogłam pana poznać i oddać zgubę. Nie będę przeszkadzać, bo widzę, że jest pan zajęty. Do widzenia – powiedziała, lustrując jego nisko zawieszony ręcznik oraz mokre, umięśnione ciało.
- Proszę zaczekać! Bardzo dziękuję za fatygę. Mimo wszystko nalegam… Chciałbym się pani jakoś odwdzięczyć. Może kawa?
- Z chęcią. Uwielbiam kawę.
- Ma pani czas?
- Teraz?
Michał pokiwał głową z szerokim uśmiechem.
- W porządku – odparła, a Michał uchylił dla niej szerzej drzwi.
- Proszę się rozgościć – powiedział, wprowadzając ją do salonu. – Nastawię wodę, ubiorę się i zaraz do pani wracam. Minutka, okay?
- Proszę się nie śpieszyć. Nie ucieknę – zażartowała.
Michał był tak uradowany, że zapomniał o całym bożym świecie. Pojawienie się tej dziewczyny wraz z jego portfelem zaoszczędziło mu wiele fatygi. Teraz mógł jeździć na treningi własnym samochodem, a nie liczyć na łaskę i pomoc przyjaciela, który tylko nadrabiał drogi, aby go podwieźć.
- Jejku, jak dobrze, że posprzątałem dzisiaj to mieszkanie – powiedział, patrząc w lustro i nakładając na twarz płyn po goleniu. – Byłaby wstyd, jak stąd do Szczecina.
Zaraz potem znów był w towarzystwie nieznajomego rudzielca.
- Jaką kawę pani pije? – zapytał, przygotowując kubki.
- Czarną. I proszę nie mówić do mnie tak oficjalnie. Jestem Wiktoria – powiedziała, wyciągając w jego stronę dłoń.
- Michał.
- Masz bardzo ładne mieszkanie. – Wiki zaczęła się rozglądać po pomieszczeniu. Było schludne i przyjemne. Zawsze miała zupełnie inne wyobrażenie o męskich mieszkaniach. Gdyby nie wyczytała w Internecie, że pół roku temu Winiarski się rozwiódł, to w życiu by nie powiedziała, że ten dom należy do samotnego mężczyzny. – Największe wrażenie robi kolekcja twoich nagród. Okazale to wygląda.
- Tak, całkiem sporo mi się tego nazbierało. Od dziesięciu lat zawodowo gram w siatkówkę, każdego roku jest kilka, a nawet kilkanaście nagród do zgarnięcia, więc powoli sobie kolekcjonuję. Proszę – rzekł, wręczając jej kubek z kawą. – Jednak brakuje mi tego najważniejszego medalu. Szansa na jego zdobycie była w tym roku, no ale… Nie wyszło. – Na samo wspomnienie Igrzysk Olimpijskich kręciła mu się łza w oku.
- Jeszcze będziesz mieć szansę. Jestem o tym przekonana.
- A czym ty się zajmujesz?
- Studiuję na wydziale mody i stylu.
- Ooo! Interesujące. Od razu to po tobie widać. Masz super strój.
- Dziękuję – odpowiedziała z uśmiechem.
Pomimo tego, że Michał i Wiktoria byli sobie zupełnie obcy, to rozmowa im się kleiła. Rozmawiali głównie o swoich zajęciach, pracy, hobby. Okazało się, że Wiktoria jest wielką fanką siatkówki, która marzyła o spotkaniu swojego idola, którym był Michał. Jego ta historia nie przekonała do końca, ale chcąc być miłym przytakiwał i ciągle powtarzał, że się nie spodziewał i dziękował za wszystkie pochwały.
- Podoba mi się kolor twoich włosów. Czynią z ciebie bardzo charakterystyczną i charyzmatyczną postać. Nie znam wielu kobiet z tak płomiennymi włosami.
- Rudy nie jest popularny, ale ja jestem z niego dumna. Dzięki niemu czuję się wyjątkowa.
- I słusznie – przytaknął z uśmiechem.
- Ty także możesz czuć się wyjątkowy.
- Ja? A to niby dlaczego? Jestem zwykłym facetem. Jednym z wielu. Może jedynie przez wzrost przyciągam uwagę, ale jestem pewien, że jakbym nie był siatkarzem, to nikt nie zwróciłby na mnie uwagi.
- Żartujesz? Jesteś bardzo przystojny. Ja uważam, że to nie wzrost jest największym twoim atutem. Oczy nim są.
- Tak… Wiele słyszałem na ich temat. Dziewczyny za nimi szaleją – zaśmiał się z niedowierzaniem, że naprawdę to powiedział. Nie chciał wyjść na zarozumiałego i zbyt pewnego siebie. Jednak już nie mógł cofnąć czasu. Przybrał głupkowatą minę i udawał, że wszystko jest w porządku.
- Mam szczęście, że mogę im się przyjrzeć z tak bliska. Emanuje z nich takie… dobro.
„Bo masz dobre oczy” – te słowa odbijały się w jego głowie niczym echo. Michał przypominał sobie ostatnią wizytę Skry Bełchatów w Domu Dziecka, przypomniał sobie małego, czarnoskórego chłopczyka, który nie spuszczał z niego oka. Opiekunka stwierdziła, że Michał zrobił wrażenie na Enzo, który pod koniec wizyty podszedł do Winiara i powiedział mu, że ma dobre oczy. Czy to był jakiś znak?
- Halo? Jesteś tam? – Michał chwilowo odpłynął i pogrążył się w swoich myślach, jednak wesoła postać rudej dziewczyny szybko przywróciła go do rzeczywistości. Uśmiechnął się nieśmiało i przeprosił za swoje zachowanie. – Niestety pora na mnie. Mam jeszcze kilka rzeczy do załatwienia na mieście. Było mi bardzo miło. Dziękuję za to popołudnie.
- To ja dziękuję. Cieszę się, że na świecie są jeszcze tacy uczciwi ludzie jak ty.
- Drobiazg. Cała przyjemność po mojej stronie. W końcu nie codziennie ma się możliwość wypicia kawy w towarzystwie swojego idola i najlepszego polskiego siatkarza w jednym.
- Oh, przestań już, bo się zarumienię – zaśmiał się. – Może moglibyśmy powtórzyć nasze spotkanie, co? – zapytał nieśmiało.
- Bardzo chętnie – odparła i zapisała mu na kartce numer telefonu. – Zadzwoń.
- Na pewno. Jeszcze raz bardzo dziękuję.
- Do zobaczenia, Michał.
- Do zobaczenia.

- Dzień dobry – powiedział na widok znajomej opiekunki. – Pamięta mnie pani?
- Oczywiście. Jest pan jednym z siatkarzy, którzy niedawno nas odwiedzili. Co pana do nas sprowadza?
- Chciałbym przez chwilkę z panią porozmawiać na temat tego małego, czarnoskórego chłopca.
- Czemu mnie to nie dziwi? Cóż… Zapraszam – powiedziała, wskazując mu salkę, w której bawiły się małe dzieci.
Zajęli miejsce przy niewielkim stoliku, wokół którego bawiły się dziewczynki.
- Bardzo dużo mi pani o nim opowiadała i muszę się przyznać, że ciągle o nim myślę. Zwłaszcza o tym, co mi powiedział.
- Nie rozumiem. Sądziłam, że Enzo stał z boku i tylko się przyglądał. On nigdy nie zagaduje obcych.
- Rzucił drobną aluzję dotyczącą moich oczu. Mam wrażenie, że miało to jakieś głębsze znaczenie, że dostrzegł we mnie coś specjalnego. Coś, co być może spowoduje, że go polubię.
- Obawiam się, że Enzo pana wybrał.
- Co to znaczy?
- Wie pan… Mamy tutaj do czynienia z wieloma opuszczonymi dzieciakami, które pragną choć odrobiny uczucia. Wierzymy, że dzieci wybierają sobie rodziców, bo widzą w nich to, czego potrzebują: dobro, wrażliwość, miłość. Zazwyczaj się nie mylą i wówczas stają się pełnoprawnymi członkami rodzin. Enzo do tej pory nikogo sobie nie wybrał. Był przekazywany z rąk do rąk, bo wzbudzał zainteresowanie, ale w tym nie było uczuć.
- Ale ja nie mogę być jego rodzicem. Jestem samotnym mężczyzną po rozwodzie, mam niewygodną pracę bez ustalonych godzin, nie umiem gotować ani zadbać o mieszkanie. Nie nadaję się na ojca. Czy możemy mu to jakoś zręcznie wytłumaczyć?
- Możemy spróbować. W zasadzie nie mamy wyjścia.
- Będzie mu przykro, prawda?
- Zapewne. Jednak nie możemy nikogo uszczęśliwiać na siłę.
- Mówi pani o mnie? Proszę mi wierzyć, że byłbym najszczęśliwszym facetem na świecie jakbym mógł zabrać choć jedno dziecko z tego małego piekiełka, ale przecież nikt mi nie przyzna dziecka. Mężczyznom trudno jest o prawa do własnych dzieci, a co dopiero do adoptowanych.
- Prawo ostatnio bardzo się zmieniło. Myślę, że przy odrobinie chęci, mógłby być pan opiekunem Enzo.
- To jest śmieszne – powiedział, bezradnie rozkładając ręce. – Czy pani siebie słyszy?
- Tak. Jeśli ma pan mieszkanie, stałe dochody oraz towarzyszkę życia, która zgodziłaby się pana poślubić, to już w przyszłym roku mogliby państwo stać się rodzicami Enzo.
- I tu jest problem. Ja nie mam żadnej towarzyski. I nie zanosi się na to – powiedział, wstając z miejsca. Nagle przyszło mu do głowy pewne pytanie. – Myśli pani, że nadawałbym się na ojca? Gdybym znalazł odpowiednią kobietę…
- Oczywiście. Proces adopcji trwa kilka miesięcy. Zresztą żona wcale nie jest konieczna. Jest mile widziana, ale wie pan… Najważniejsze, aby to pan miał dobry kontakt z dzieckiem, a zanosi się, że tak właśnie będzie.
- Skąd pani to wie?
Kobieta skinęła głową i kierunku ogrodu, gdzie bawiły się dzieci. Zza dużej szyby Michałowi przyglądał się czarnoskóry człowieczek z burzą loczków na głowie. Winiar posłał mu nieśmiały uśmiech, co trzylatek natychmiast odwzajemnił.
- Mogę z nim porozmawiać?
- Oczywiście.
Stawiając małe, nieśmiałe kroki, Michał skierował się ku Enzo. Chłopiec nie ruszył się nawet o milimetr i z zainteresowaniem wpatrywał się w siatkarza.
- Cześć, jak się masz? – zapytał.
- Dobrze.
- Fajną masz piłkę – powiedział, zauważając żółto-niebieską kulę trzymaną przez chłopca. – Lubisz siatkówkę?
- Nie wiem, co to – odparł bez zawahania. – To piłka od ciebie, pamiętasz? Zostawiłeś ją na mojej półce – dodał i paluszkiem pokazał na drewniany regał stojący w głębi dużej świetlicy.
Michał nie miał pojęcia o czym mówił Enzo. Przeszukiwał szufladki swojej pamięci w poszukiwaniu jakiś znaków, wspomnień z ostatniej wizyty Skry w tym miejscu. Rzeczywiście przynieśli sporo piłek i zabawek, ale wszystkie były w obiegu.
I wówczas ujrzał obraz wyłaniający się jak zza mgły. Usłyszał głos kolegów, Paweł go zawołał, oznajmił, że idą do ogrodu pograć i Michał odruchowo odłożył trzymaną piłkę na półkę. Jednak nigdy nie przypuszczałby nawet, że jest ona przypisana do konkretnego dzieciaka.
- To dlatego tak mnie lubisz? – zapytał drżącym głosem, obawiając się odpowiedzi czarnoskórego chłopczyka.
- Nigdy nie miałem tutaj nic na własność. A ta piłka jest od ciebie. Dla mnie. Tylko dla mnie.
Michał spuścił wzrok. Do oczodołów napływały mu łzy, bo nie umiał przetrawić słów tego małego dziecka. Trzylatek opowiada rzeczy, które nikomu nie powinny się zdarzyć. Dzieci mają własne misie, samochodziki, grzechotki, a on nie miał nic. Miał jedną piłkę, którą dostał zaledwie kilka dni wcześniej i którą traktował jak najcenniejszy skarb świata. Tulił ją, mył, całował i rozmawiał z nią jak z najlepszym przyjacielem.
Michał bez słowa chwycił Ezno w ramiona i podarował mu najszczerszy, najbardziej czuły i kochający uścisk na jaki było go stać.

10 listopada 2012

03. Problemy


Człowiek pijany, to człowiek nieświadomy. Człowiek na kacu, to człowiek zdecydowanie nieszczęśliwy. Zwłaszcza wtedy, kiedy jakiś natręt nieustannie próbuje dostać się do jego mieszkania.
Michała obudził dzwonek do drzwi, który roznosił się echem w jego głowie. Był zamroczony i zdezorientowany, bo jakieś okropne dzwonki dudniły mu w uszach i za nic nie chciały zamilknąć. Musiało minąć parę sekund nim uświadomił sobie skąd zna ten odgłos. Dopiero wówczas zwlókł się z łóżka i poszedł otworzyć drzwi. Potykał się o własne nogi, bał się oderwać je od podłogi, bo każdy gwałtowny i niespodziewany ruch zakończyłby się bolesnym upadkiem. A on już wystarczająco nisko upadł i nie chciał tego powtarzać.
- Dzień dobry – powiedziała wesoła brunetka, stojąca za drzwiami. – Nazywam się Magda Wiśniewska, pamięta mnie pan?
- A powinienem? – zapytał, przeszukując pamięć w poszukiwaniu wspomnień z wczorajszego wieczora. Na pewno spotkał się z Mariuszem. Pili piwo, rozmawiali i oglądali mecz. A później? Czarna dziura.
- Spotkaliśmy się pod blokiem. Pomogłam panu dostać się do mieszkania.
Winiar poczuł jak jego policzki różowieją. Nie mógł uwierzyć, że doprowadził się do takiego stanu, w którym obca mu całkowicie kobieta musi taszczyć go do domu. Spojrzał na jej kruchą i delikatną posturę, poczym zmierzył swoje dwumetrowe ciało. Jak to możliwe, że tak mała kobieta poradziła sobie z takim wielkoludem? Było mu okropnie głupio i wstyd. Próbował sobie przypomnieć wyjście od Mariusza i powrót do domu, ale za Chiny nie mógł, co tylko potęgowało w nim poczucie wstydu.
- Przyniosłam klucze, ponieważ nie chciałam zostawiać pana w otwartym mieszkaniu. Mam nadzieję, że to żaden problem, ale głupio mi było zostawić pana na pastwę bandytów i złodziejaszków – powiedziała, wręczając mu srebrny pęk kluczy.
- Nie… Bardzo dziękuję. I przepraszam. Strasznie mi głupio.
- Zdarza się – odparła z serdecznym uśmiechem. – Jestem nową sąsiadką, mieszkam naprzeciwko pana. Chyba będziemy się częściej widywać. Mam nadzieję, że w nieco innych okolicznościach.
- To na pewno! – rzekł, drapiąc się po czole. Na samym jego środku wyczuł dużą, twardą gulę. Skrzywił się, kiedy poczuł lekki ból.
- Miał pan wczoraj wypadek. Bliskie spotkanie trzeciego stopnia z komodą.
- Już dawno chciałem się jej pozbyć. Wiedziałem, że nie ma z niej żadnego pożytku.
- Nie będę panu przeszkadzać. Chciałam tylko oddać klucze i się przedstawić. Pójdę już. Do zobaczenia.
- Jeszcze raz dziękuję i bardzo przepraszam. Strasznie mi głupio i w ogóle nie wiem, co powiedzieć, bo poznaliśmy się w tak niekorzystnych dla mnie okolicznościach. Mam nadzieję, że zapomni pani o tym i niebawem będę mógł pokazać się z innej, lepszej strony.
- Na pewno. Do widzenia.
Kiedy poczucie winy odeszło, kiedy nieprzyjemny zapach się ulotnił, kiedy kropelki alkoholowe wyparowały z michałowego ciała, wówczas można było powiedzieć, że Michał wytrzeźwiał i zaczął racjonalnie myśleć. A miał o czym. Musiał wziąć szybki prysznic i jechać na salę, bo przed nim bardzo ciężki trening Skry. Pojutrze ważny mecz z głównym kandydatem na mistrza – Resovią, więc trzeba się przyłożyć, aby wygrać. A poza tym chciał dzisiejszego popołudnia pojechać do Domu Dziecka i porozmawiać z opiekunką Enzo. Poszukiwał odpowiedzi i uważał, że owa, przysadzista kobieta mu je da.
Po dziesięciu minutach niemalże był na miejscu. Niespodziewanie usłyszał charakterystyczną melodię swojego telefonu komórkowego, więc sięgnął do kieszeni i nacisnął zieloną słuchawkę.
- Słucham?
- Dzień dobry. Nazywam się Weronika Lubska i dzwonię z bełchatowskiego centrum statystycznego. Przeprowadzam ankietę o restauracjach Fast Food i jedzeniu na wynos. Czy mogę zająć panu kilka minut? – Michał zastanawiał się przez chwilę, bo temat ankiety był mu bardzo bliski. Nie dalej jak wczoraj zamówił jedzenie u Chińczyka.
Już chciał się zgodzić, kiedy przed jego samochodem wyrósł policjant z lizakiem w ręce. Zaklął cicho i przepraszając ankieterkę, rozłączył się.
- Dzień dobry. Posterunkowy Mikołaj Adamiak, proszę o prawo jazdy i dokumenty samochodu.
Michał ze zdegustowaną miną zaczął przeczesywać kieszenie, schowek oraz torbę, którą miał na tylnim siedzeniu. Po jego skroni zaczęły spływać pojedyncze krople potu, gdyż ze stresu nie panował nad swoimi gruczołami. Ze smutkiem musiał stwierdzić, że nie ma ani dokumentów, ani prawa jazdy, ani portfela.
- Przepraszam, ale zgubiłem wszystko – powiedział, uświadamiając sobie, że portfel musiał mu wypaść, kiedy wczoraj pijany wracał do domu. Skarcił siebie w myślach za swoją nieodpowiedzialność. Będzie miał teraz mnóstwo załatwiania, chodzenia po urzędach itd.
- W takim razie proszę wyłączyć silnik, zamknąć samochód i zapraszam do radiowozu.

***

- Zadzwonił do mnie wczoraj wieczorem, rozumiesz? Zadzwonił! Zabrakło mu odwagi, aby się ze mną spotkać i porozmawiać ze mną twarzą w twarz – denerwowała się dwudziestopięcioletnia, rudowłosa Wiktoria Zamojska. Razem ze swoją najlepszą przyjaciółką, Jagodą, szła na zakupy do pobliskiego centrum handlowego, aby poprawić sobie humor po nieudanych perypetiach z byłym już chłopakiem. – Myślałam, że go dosięgnę przez tą słuchawkę!
- Ale co ci powiedział?
- Że ma dosyć ciągłych imprez, na które go zabieram; że czuje się zaszczuty, bo nie może sobie pozwolić na własne zdanie w moim towarzystwie; że nie może znieść moich ciągłych spotkań z tobą i innymi przyjaciółmi…
- To chore.
- No właśnie! Jestem młodą, wyzwoloną kobietą. Nie pozwolę, aby ktoś mnie kontrolował. On jest śmieszny, jeśli myśli, że ugnę się, kiedy postawi mi ultimatum.
- Postawił ci ultimatum?
- Tak – odparła, wyraźnie oburzona. – Albo zacznę się porządnie zachowywać, ale on odchodzi.
- I co mu odpowiedziałaś?
- A co ja mogłam odpowiedzieć facetowi, który dzwoni do mnie i oznajmia, że nie podoba mu się moje zachowanie? Mógłby mieć choć odrobinę cywilnej odwagi i powiedzieć mi w twarz, co mu nie pasuje, a nie odstawiać cyrki i zachowywać się jak rozkapryszone, dziesięcioletnie dziecko. Co on w ogóle sobie myślał? Nie zmienię się, kiedy tylko on pstryknie palcami.
- Masz rację.
- Powiedziałam mu, że jeśli chce ze mną zerwać, to niech to zrobi.
- I co on na to?
- Powiedział mi dwa słowa: to koniec. I rozłączył się.
- Co za dupek!
- Głupia byłam, że w ogóle zwróciłam na niego uwagę. Nie zasługiwał na mnie. Nie potrafił docenić skarbu, który mu się trafił. Cóż, jego strata. Teraz przynajmniej będę miała więcej czasu dla przyjaciółek, na zakupy, imprezy. A z czasem znajdę sobie kolejnego faceta, który będzie za mną nosić torby – zaśmiała się.
- Podziwiam cię. Inne na twoim miejscu by się załamały i wypłakiwały łzy do poduszki.
- Jestem daleka od tego – powiedziała, machając ręką. – Ty, Jagoda! Co to?
Rudowłosa dziewczyna przystanęła i podniosła z ziemi czarny przedmiot.
- Portfel – powiedziała, przyglądając się czyjeś zgubie.
- Otwórz i zobacz, czy są pieniądze.
Wiktoria posłuchała przyjaciółki i zajrzała do środka. Znalazła trzysta złotych w gotówce oraz dwie karty kredytowe.
- Nic nam po kartach, ale kasę możemy wziąć – rzekła Jagoda, wyjmując banknoty. – Będziemy miały na nowe sukienki. A do kogo należy?
Zamojska przejrzała przegródki i znalazła dokumenty.
- Michał Winiarski. Skądś mi się kojarzy to nazwisko… Gdzieś je słyszałam.
- Pokaż zdjęcie. Nie, ja go nie znam. Ah, Wiki, miałam ci coś pokazać! – Jagoda wyjęła ze swojej obszernej torby kolorowy magazyn o modzie i otworzyła go na jednej ze stron. – Ładne? – zapytała, wskazując na czerwone szpilki.
- Tak, tak – odparła, nie zwracając uwagi. Ciągle zastanawiała się skąd zna to nazwisko. Mogłaby przysiąc, że słyszała je nawet kilka razy: w telewizji, w prasie?
- Wiki! Patrz, to ten koleś! – Jagoda przeglądając kolejne strony czasopisma natchnęła się na rubrykę pod tytułem „Moda męska”, gdzie wśród gwiazd Hollywood oraz rodzimych gwiazdek telewizji znajdował się Michał. – To siatkarz z naszego miasta.
- Pokaż!
Wiktoria przyjrzała się zdjęciu i przyznała przyjaciółce rację.
- Zwrócę mu ten portfel. Oddawaj kasę.
- Co? Ale on od tego nie zbiednieje.
- Pójdę oddać mu zgubę, w końcu znam jego adres – powiedziała, spoglądając na adres. – Nie wypada oddać pustego portfela. A poza tym i tak powinien zapłacić za znaleźne, to ci dam tą kasę.
- Może pójdę z tobą, co?
- Nie! – odparła pośpiesznie. – Poradzę sobie. – W oczach Wiktorii zatańczyły wesołe chochliki. Przegryzła dolną wargę i pogrążyła się w wyobrażeniach o siatkarzu.

__________
Przepraszam za lekki poślizg, rozdział miał być w środę ;) Postaram się, aby następny był wcześniej. 
Przypominam, że na Himmel hilf oraz Życie zna odpowiedź również dostępne są nowe rozdziały.
Pozdrawiam!

27 października 2012

02. Nowa sąsiadka


Usłyszeć od kogoś, że ma się dobre oczy, to całkiem fajna sprawa. Człowiek czuje się dowartościowany i dobry. Czuje, że jego egzystencja ma sens, że żyje się po coś. Jednak takie słowa dobrze jest usłyszeć od ukochanej osoby, od matki, przyjaciela. Od kogoś kto cię zna i darzy zaufaniem. Wówczas ma się prawdziwe uczucie, że robi się coś dobrego i dąży się do wielkich rzeczy jako uczciwy obywatel.
Ale usłyszeć słowa „masz dobre oczy” od całkiem obcego, trzyletniego dzieciaka, to dziwna sprawa. Maluch nic o Michale nie wiedział. Nie rozmawiał z nim. Nie mógł mieć pewności, że Winiar jest uczciwy, odpowiedzialny i dobry. Równie dobrze mógłby być złośliwym i wrednym facetem, który poprzez swoje rozgoryczenie po nieudanym małżeństwie zatruwa życie innych. Dziecko nie jest w stanie tego zauważyć, patrząc jedynie w oczy.
A może oczy rzeczywiście mają taką moc, jaką przypisują im wielcy filozofowie? Przecież tyle się mówi… Oczy są odzwierciedleniem duszy… Ale czy trzylatek naprawdę to widzi?
Chociaż jakby się nad tym głębiej zastanowić, to o dzieciach również mówi się wiele ciekawych rzeczy. Podobno są szczere do bólu, nie kłamią, nie kierują się nienawiścią, nawet wówczas, kiedy wiele przeszły. A Enzo niewątpliwie przeszedł w swoim króciutkim życiu stanowczo za dużo.
Dosyć tego! Koniec myślenia o oczach, dzieciach i innych zjawiskach paranormalnych.
Michał, zmęczony treningiem, wszedł do pustego domu. W sensie materialnym nie było ono puste. Ładne, trzypokojowe mieszkanie, które zostawiła mu żona, było umeblowane i wyposażone w sprzęty niezbędne do przeżycia: telewizor, kuchenkę mikrofalową i dwumetrowe łóżko. Brakowało mu gustu i elegancji, porządkiem także nie grzeszył, bowiem wszędzie walały się brudne ubrania oraz puste kubki po kawie, które na stałe wkomponowały się w wystrój mieszkania.
Dom był pusty duchowo. Brakowało mu kobiecej ręki, miłości. Był zimny i nieprzyjemny, i być może to był główny powód tego, że Michał nie przyjmował zbyt wielu gości. Stałym bywalcem był jedynie Mariusz, który nie zwracał już uwagi na panujący nieporządek i niezbyt przyjemny zapach unoszący się nad szaro-burą kupką znoszonych koszulek oraz skarpetek, które leżały w kącie.
Winiarski otworzył lodówkę z nadzieją, że znajdzie w niej coś, co nadawałoby się na obiad. Jednak i tam było pusto i zimno. Sięgnął po pomidora, jednak jego termin przydatności do spożycia już dawno minął. Czerwoną kulkę porosła pleśń, roznosząca brzydki zapach po całej lodówce. Wyciągnął piwo i była to jedyna rzecz, która niezmiennie była w jego asortymencie. Otworzył butelkę i pociągnął trzy duże hausty. Z wyraźną ulgą sięgnął po telefon i wystukał numer do pobliskiej chińskiej restauracji. Dzwonił tam tak często, że nawet obudzony w nocy mógłby wyrecytować cyferki bez zająknięcia. Usłyszawszy w słuchawce łamaną polszczyznę Chińczyka, którego nawet lubił, bo zawsze był dla niego miły, uśmiechnął się i przedstawił. Nie musiał składać zamówienia. Wystarczyło imię i nazwisko, a osoby pracujące w restauracji już wiedziały, co przywieść i gdzie. Zamawiał tam jedzenie od dobrych sześciu miesięcy, zawsze ten sam zestaw, więc nic dziwnego, że był dobrze znany w szeregach małych, skośnookich restauratorów.
Usiadł przed telewizorem i włączył kanał sportowy. Był późny wrzesień, a dziennikarze wciąż rozpamiętywali niechlubną porażkę reprezentacji Polski na Igrzyskach Olimpijskich. Michał tego nie rozumiał, wydawało mu się, że wystarczająco już znieśli. Zawieszono na nich psy, i gdyby nie trener oraz zaufanie związku i kibiców, to na pewno byłby teraz w gorszej kondycji – zarówno fizycznej, jak i przede wszystkim psychicznej.
Rozległo się dzwonienie do drzwi. Michał podniósł się z kanapy z przeciągłym westchnięciem, odebrał zamówione jedzenie i zajął wcześniejsze miejsce. Przełączył kanał i zaczął oglądacz mecz polskiej Ekstraklasy, której był fanem.
- Co robisz, baranie! – krzyczał, kiedy zawodnik jego ulubionej drużyny robił coś nie po jego myśli.
Rozejrzał się wokoło i stwierdził, że głupio samemu ogląda się mecze. Bez zastanowienia wyciągnął telefon i zadzwonił do Mariusza.
- Cześć, oglądasz mecz? – zapytał od razu.
- Jednym okiem, bo drugim patrzę na Arka – powiedział, a Michał niemalże widział jak jego przyjaciel czule spogląda na swojego trzyletniego synka. – A czemu pytasz?
- Pomyślałem, że mógłbym do ciebie przyjechać, ale nie będę wam przeszkadzać.
- Co ty! Wpadaj, przecież Arek za tobą przepada. Kup po drodze jakieś biszkopty to będzie cię lubić jeszcze bardziej – zaśmiał się. – I nie zapomnij o piwie.
- Jasne. Przyjadę przed drugą połową.
Michał odłożył słuchawkę i zaczął zbierać się do wyjścia. Ruszył do szafy, aby znaleźć czystą koszulkę, jednak żadna nie sprostała jego oczekiwaniom. Ze smutkiem stwierdził, że wszystkie jego ulubione t-shirty leżą gdzieś na podłodze od kilku tygodni. Wziął głęboki wdech i sięgnął po bardzo starą i od dawna nie noszoną bluzkę z logiem jego byłego klubu – Trentino.
- Chyba muszę zrobić pranie – powiedział do siebie.
Chwycił za kluczki od samochodu i wyszedł z domu.
- Słowa tego dzieciaka ciągle siedzą mi w głowie – powiedział, wypijając kolejną butelkę ulubionego piwa. – Jak to możliwe, że trzylatek ma takie podejście? Myślisz, że on sobie coś wyobraził? Myślisz, że pomyślał, że mógłbym zostać jego rodziną?
- A nie dałeś mu jakiegoś znaku?
- Żartujesz?! Wiem ile przeszedł, nie mógłbym mu tego zrobić. Nie mógłbym zrobić mu żadnej nadziei. Zresztą byłeś tam i widziałeś. Bawiłem się z dzieciakami. Na chwilę usiadłem, aby złapać oddech, rozmawiałem z opiekunką, a on stał z boku i się tylko przyglądał. Po chwili podszedł, powiedział, że mam dobre oczy i zniknął.
- Nie powinieneś się tym tak przejmować. Skoro nie dałeś mu żadnego sygnału, to czym się martwisz? Wiesz jakie są dzieci… Gadają trzy po trzy, czasami nawet same siebie nie rozumieją. Wiem, że mam takiego trzylatka w domu. Arek też dużo mówi.
- To nie to samo… Za tym na pewno się coś kryło. Chyba tam pojadę i porozmawiam z opiekunką. To najlepsze wyjście. Nie chcę, aby ten mały przeze mnie cierpiał. Powinienem z nim porozmawiać i wszystko wytłumaczyć. Nie mogę go do siebie zabrać, bo ja się nie nadaję na ojca. Nie teraz… Kiedyś – tak, ale nie teraz.
Michał i Mariusz spędzili w razem cały wieczór. Najpierw rozmawiali o problemie Winiara, a później zajęli się oglądaniem telewizji. Byli tak pochłonięci filmem, że nawet nie zauważyli ile alkoholu w siebie wlali. Piwo lało się strumieniami, a oni zapatrzeli w telewizor nie uświadomili sobie nawet, że pod koniec wieczoru nie będą mogli podnieść się z miejsc.
- Jadę do domu – wyjąkał Michał, za wszelką cenę starając się utrzymać równowagę. – Tylko zamówię sobie taksówkę…
Michał wyjął z kieszeni telefon i próbował znaleźć w nim numer na taryfę. Był potwornie zdziwiony, kiedy cyferki i numerki na jego klawiaturze zaczęły tańczyć jakieś dziwne tańce.
- Ty, Mariusz! Chyba za dużo wypiłem, bo wydaje mi się, że siódemka robi szpagat! – zarechotał i jednocześnie wylał na swoje spodnie resztki piwa z butelki. – Cholera jasna!
- Dzwoń szybciej, póki tańczą, bo potem mogą zwiać.
Po piętnastu minutach pod dom Mariusza podjechała taksówka, która zabrała siatkarza do domu.
Michał po alkoholu jest bardzo rozmowny, dlatego buzia mu się nie zamykała. Ciągle wałkował temat Enzo, mimo iż taksówkarz nie miał zielonego pojęcia kim jest Enzo, i dlaczego właściwie Michał tyle o nim gada. Miał tego serdecznie dość, dlatego pogłośnił radio. Ale na nic się to zdało, bo Winiar przysunął się bliżej mężczyzny i krzyczał mu niemalże do ucha.
- Ja tak bardzo chciałem mieć dziecko… Bardzo… Ale moja żona, ex żona, miała mnie w nosie, wie pan? Wolała, jak ona to mawiała, „realizować się” – bąknął, robiąc w powietrzu charakterystyczny cudzysłów. – Ma pan dzieci?
- Tak, dwójkę.
- Szczęściarz z pana. Chciałbym mieć syna. Oh, co ja bym z nim robił… Wszędzie byśmy pojechali, wszędzie bym go zabierał. Zaraziłbym go siatkówką i razem byśmy grali na podwórku. Wie pan, ten Enzo to całkiem spoko chłopak. Tylko trochę nieśmiały. Ale opiekunka mówiła, że to szatan. Już nic z tego nie rozumiem… Dlaczego on mi to powiedział? Wie pan, co ten chłopak mi powiedział?
- Niestety nie.
- Powiedział mi… Kurczę, co on mi powiedział? Sorry, ale zapomniałem! Muszę zadzwonić do przyjaciela. Ale powiedział mi taką rzecz, że buty by panu spadły!
- Na pewno. Dojechaliśmy na miejsce. Płaci pan 25 zł.
- Spoko. Dzięki. Pa!
Michał stał i patrzył jak taksówka odjeżdża. Zrobiło mu się przykro, bo naprawdę miło mu się rozmawiało z nowo poznanym kolegą. Żałował, że nie wziął do niego jakiś namiarów. Być może taksówkarz miałby jakiś pomysł na rozwiązanie jego problemów z Enzo.
Odwrócił się na pięcie i żwawym krokiem ruszył przed siebie, ale nie zauważył krawężnika, który pokonywał każdego dnia. Z impetem runął na ziemię, kalecząc się w dłoń.
- Cholera jasna! – przeklął pod nosem, a przed oczami pojawiły mu się gwiazdy. Dosłownie. Po chwili wybuchł zaraźliwym śmiechem, gdyż nie mógł się podnieść. Bawił się świetnie, uświadamiając sobie swoją niedołężność.
- Przepraszam, czy wszystko w porządku? – Nagle nad głową Michała pojawiła się zaniepokojona brunetka oraz szczekający, złocisty labrador, którego trzymała na smyczy. – Oscar, cicho! Proszę pana, dobrze się pan czuje?
- Ja? – zapytał z uśmiechem. – No pewnie! Ale nie mogę wstać – zaśmiał się głośno, jakby właśnie opowiedział najśmieszniejszy kawał świata. – Nie przejmuj się mną. Jestem sam, żadna żona nie będzie na mnie krzyczeć, w domu nie czeka na mnie nawet zwiędła paprotka. Mam pusty portfel i całkiem niezły telefon. Chcesz mnie okraść? Śmiało, nie będę w stanie cię dogonić – powiedział, wyciągając telefon i wręczając go dziewczynie.
- Oscar, przestań szczekać! – rzekła, szarpiąc za smycz. – Dobrze się pan czuje? Może mogłabym jakoś pomóc.
- Obawiam się, że mi już nic nie jest w stanie pomóc. Ja jestem po prostu pijany. Musiałem się upić, aby nie myśleć o Enzo, o Igrzyskach, o mojej żonie… Ale wiesz co? To mi w ogóle nie pomaga – powiedział przez zaciśnięte zęby. Do jego oczu cisnęły się łzy, a w gardle urosła wielka gula, która uniemożliwiała mówienie. Poczuł się bardzo samotny.
- Czy pan tutaj mieszka?
Michał pokiwał twierdząco głową, wycierając pojedynczą łzę, która pojawiła się na jego policzku. Zaczesał włosy do tyłu, mając nadzieję, że doda mu to poważniejszego wyglądu. Zazwyczaj prezentował się nienagannie, lecz dzisiaj coś w nim pękło. Czuł się jak dziecko, które potrzebuje opieki i wsparcia. Puste mieszkanie, w którym nie znajdowały się nawet rośliny, które wniosłyby do niego trochę życia, odstraszało. Nie chciał tam wracać. Nie chciał po raz kolejny zasypiać samotnie w łóżku, słysząc jedynie bicie własnego serca. 
- Pomogę panu. Proszę się przytrzymać mojego ramienia. – Dziewczyna zachowywała się jakby była zahartowana w boju. Chyba nie pierwszy raz pomagała pijanemu na umór mężczyźnie. Była niziutka i drobna, ale bardzo dobrze radziła sobie z ogromnym Winiarem. – Na którym piętrze pan mieszka?
- A bo ja pamiętam… – zaśmiał się. Znów powrócił do niego dobry humor. Zaczął opowiadać jakieś brednie i śmieszne historyjki ze zgrupowania reprezentacji. Brunetka udawała, że go słucha, co chwilę przytakując i powtarzając „tak, tak”. Chciała jak najszybciej uzyskać informację na temat mieszkania Michała. – Pod numerem czternaście.
- Naprawdę? Dobrze się składa – powiedziała z uśmiechem.
Wjechali windą na piąte piętro. Michał, przytrzymując się drobnego ramienia dziewczyny, wyjął z kieszeni klucze i starał się trafić do dziurki. Zniecierpliwiona brunetka pomogła mu w tym, jednak nie przewidziała, że Winiarski z impetem wparuje do mieszkania i wywróci się na progu, uderzając jednocześnie głową w ściankę komody.
- Cholera jasna! – wrzasnął, łapiąc się za głowę. – Ja pierdziule, ale boli!
- Ma pan lód? Jutro będzie siniak.
- Czy ja wyglądam na kogoś, kto ma lód? Jedyne co mam, to zgniłe pomidory w lodówce.
Michał pozbierał się z podłogi i doczołgał się do kanapy. Runął na nią, nie zważając na obecność obcej dziewczyny i wciąż szczekającego psa. Niewiele go wówczas obchodziło. Był potwornie zmęczony, a jedyną rzeczą, która mogła dać mu teraz ukojenie był sen.
- Ale proszę pana, musi pan zamknąć mieszkanie – mówiła dziewczyna, szturchając go za ramię. – Halo, proszę pana. – Rozejrzała się w około w poszukiwaniu kluczy, którymi otwierali drzwi. Jedynym dobrym wyjściem było zamknięcie go tu i wzięcie kluczy ze sobą. Postanowiła, że rano wpadnie i odda właścicielowi jego własność.
Znalazła brzęczący pęk pod komodą, stojącą w przedpokoju.
- Chodź Oscar, idziemy – powiedziała do psa i wyszła, zostawiając Michała samego.

14 października 2012

01. Enzo Alves

   Wysoki, błękitnooki mężczyzna pchnął masywne drzwi i wszedł do środka Hali Energia. Miłym uśmiechem przywitał się z woźnym, poczym spokojnym krokiem udał się w stronę sali konferencyjnej, w której odbywało się właśnie spotkanie z zarządem oraz kilkoma siatkarzami Skry Bełchatów. Był jednym z nich.
- Cześć, Michał! – rzucił łamaną polszczyzną młody atakujący Serb, Aleks.
- Hej! – odparł, przybijając mu piątkę i dalej idąc w swoją stronę. – How are you today? – zapytał po angielsku, bowiem chłopak nie znał jeszcze języka, którym posługiwało się większość siatkarzy miejscowego klubu.
- Fine. Do you go to meeting with president?
- Yes, you too?
- Yep!
Dotarłszy do sali, zajęli wolne miejsca i zaczęli badawczo przysłuchiwać się przemówieniu prezesa. Michał rozglądał się i przyglądał twarzom swoich kolegów: Mariusza, Pawła, Aleksa, Daniela oraz Karola. Byli zafrasowani i zainteresowani wszystkim tym, co ma im do powiedzenia szef. On także wykazywał krztę zainteresowania, ale nie był w stanie się teraz ekscytować.
- Te dzieci liczą na naszą pomoc. Chodzi o to, aby spędzić z nimi trochę czasu, porozmawiać, pośmiać się, poczytać bajki. Chodzi o miło spędzony czas z osamotnionymi dziećmi. Dom Dziecka to nie jest miłe i wesołe miejsce, oni tam cierpią, mimo iż mają zaledwie kilka lat. Dzięki wam na ich twarzyczkach pojawi się uśmiech, który – gwarantuję wam – będziecie pamiętać przez długi czas. To jak, jesteście gotowi?
- Pewnie! – odparli chórem i kolejno zaczęli kierować się do minibusa, który miał zawieść ich do bełchatowskiego Domu Dziecka.
- Winiar, a co ty taki niewyraźny jesteś? – Do Michała podszedł jego najlepszy przyjaciel, Mariusz Wlazły. Panowie znali się od wielu lat, razem debiutowali w reprezentacji Polski w 2004 roku, a od ponad trzech lat są nierozłączną parą kumpli w Skrze Bełchatów.
- Mam kiepski dzień.
- Stało się coś?
- Dzisiaj jest rocznica mojego ślubu z Karoliną.
- Ups! – Mariusz ściągnął brwi i wydobył z siebie cichy pomruk niezadowolenia.
- Właśnie. Najchętniej zaszyłbym się w domu. Nie mam ochoty na wizyty u dzieciaków, bo wiem, że ciężko mi będzie przybrać sztuczny uśmiech.
- Dasz radę. Przecież ty uwielbiasz dzieci.
- Tak, ale dzisiaj naprawdę nie mam dobrego dnia – powiedział, wsiadając do busa i zamykając za sobą drzwi samochodu.
Michał i Karolina byli małżeństwem przez pięć lat. Poznali się przez wspólnych znajomych. Nie od razu zaiskrzyło, nie było miłości od pierwszego wejrzenia. Winiar był twardym zawodnikiem i musiał bardzo mocno się starać o względy pięknej brunetki. Jego starania nie poszły na marne, osiągnął cel, dzięki czemu półtorej roku później byli już szczęśliwym małżeństwem. Początki były cudowne – jak u każdego. Kochali się namiętnie, prawie wszędzie i o każdej porze, byli kochankami, ale również najlepszymi przyjaciółmi. Wszędzie pokazywali się razem, jego imię zawsze łączono z imieniem dziewczyny. Michał i Karolina. Karolina i Michał.
Jednak po czterech wspólnych latach coś zaczęło się psuć. Winiar wiele podróżował, z Polski do Włoch, z Włoch do Polski. Wiązało się to z wieloma wyrzeczeniami ze strony Karoliny, ale sprostała temu, bo bardzo kochała swojego męża. Ale po przeprowadzce do Bełchatowa ich szczęście sypało się jak domek z kart dzień po dniu. Ciągłe kłótnie i awantury o najdrobniejsze sprawy, „ucieczki” z domu, aby tylko móc przez chwilę pobyć w samotności. Po jakimś czasie zdali sobie sprawę, że z premedytacją unikają swojego towarzystwa, dlatego postanowili się rozstać.
Dla Michała był to potworny cios, bowiem wychowany był w szczęśliwej, kochającej i wielodzietnej rodzinie. Pragnął stworzyć dom na wzór swojego rodzinnego, z ukochaną żoną przy boku i gromadką dzieci biegających wokoło. Nic z tych rzeczy. Karolina stawiała na karierę przez co nie zgadzała się na dziecko i pozbawiła Michała szans na ojcostwo. Nie mógł się z tym pogodzić, bo wydawało mu się, że już nigdy nie spotka kobiety, która obdarzyłaby go największym darem, jakim byłoby dziecko.
Z rozmyślań wyrwał go głos przyjaciela oznajmiający, że dotarli na miejsce. Stali przed ceglanym budynkiem, niezbyt ładnym. Okna świeciły pustkami. Przez głowę przeszła Michałowi nawet myśl, że budynek jest opustoszały. Zrozumiał jak bardzo się myli dopiero po wejściu do środka. Wewnątrz było mnóstwo dzieci. Starszych i młodszych, dziewczynek i chłopców. Byli różni, ale wszystkich łączyła jedna rzecz – smutne miny.
Zły nastój Michała bardzo szybko zniknął. Poddał się dziecięcym zabawom, które sprawiały mu równie wielką frajdę do pięciolatkom. Pragnął mieć dziecko i to chyba dlatego tak dobrze potrafił się nimi zajmować. Był przekonany, że byłby świetnym ojcem.
Domy Dziecka nie były niczym przyjemnym nawet dla dorosłych osób. Wszędzie panował smutek i przygnębienie, mimo iż dzieci za wszelką cenę chciały zachować dobry humor. Większości się to udawało, bo były osamotnione od urodzenia i tak naprawdę nie rozumiały kim dla dziecka jest rodzic. Ich jedyną rodziną od zawsze były opiekunki. I to je kochały najbardziej na świecie. Jednak kiedy w ośrodku pojawiała się rodzina, która zdecydowana była na adopcję, kiedy jedno z dzieci wychodziło „na zewnątrz” szczęśliwe i kochane, to w sercach i głowach pozostałych maluchów zaczynała tlić się nadzieja, że pewnego dnia i po nie się ktoś zgłosi – jacyś zaginieni rodzice, dziadkowie lub inna, dalsza rodzina.
- Zagrajmy w siatkówkę! – krzyknął Mariusz, zachęcając dzieci do zabawy. On, Michał oraz Aleks przebywali w sali dla dzieci powyżej piątego roku życia, dlatego łatwiej im było przeprowadzić lekcje z siatkówki. Z maluchami byłoby gorzej, ale i one nieźle sobie radziły. Wszyscy się śmiali, mimo iż nie bardzo wychodziło im odbijanie piłki.
Na dzieciach największe wrażenie robił wzrost siatkarzy. Byli jak żywe place zabaw, które bez problemu je podnosiły, podrzucały, kręciły… Paweł Zatorki, który był najniższym wśród sześciu siatkarzy odwiedzających Dom Dziecka, stał się prawdziwym ulubieńcem. On sam miał niewiele lat, był dużym dzieckiem, ciągle mieszkającym z rodzicami, dlatego świetnie dogadywał się z dzieciakami. Grał z nimi w piłkę, układał klocki, bawił się kolejką i samochodzikami. A frajdy przy tym miał co niemiara!
Michał zmęczony ciągłym bieganiem za niesfornymi chłopcami, usiadł na krześle i z uśmiechem przyglądał się poczynaniom kolegów. Wyobrażał sobie siebie w roli ojca, ale były to tak dalekosiężne wyobrażenia, że natychmiast odsunął je od siebie. Zamiast tego zaczął żywiołowo klaskać w dłonie w takt śpiewanej przez dzieci piosenki.
Nagle zauważył, że z oddali przygląda mu się pewien chłopiec. Nie był jak inni. Różnił się, i to bardzo. Miał burzę brązowych loków na głowie i śniadą skórę. Był Mulatem.
Chłopczyk nie spuszczał z niego oka. Badawczo przyglądał się twarzy Winiarskiego. Nie bawił się jak inni, nie uśmiechał się. Po prostu siedział na małym, zielonym krzesełku, z białym misiem w rączkach i patrzył na siatkarza, niemalże w ogóle nie mrugając.
- To Enzo. – Nagle nad głową Michała pojawiła się opiekunka ośrodka. Przysadzista kobieta z czułością spoglądała na Mulata, który wciąż zachowywał dużą ostrożność. – Jest u nas od urodzenia. Nie ma zaufania do obcych ludzi, dlatego stoi z boku.
- Boi się?
- Nie, skądże! Enzo to bardzo wesołe dziecko. Nie idzie nad nim zapanować – zaśmiała się. – W naszym gronie nazywamy go Szatankiem. Ciągle biega, skacze i ma bardzo zaraźliwy śmiech. Zawsze jest prowodyrem wszelkich zabaw, rozrabia najwięcej ze wszystkich.
- Więc dlaczego stoi z boku i nie bawi się z innymi?
- Już kilka razy został skrzywdzony przez nieodpowiedzialne rodziny. Ludzie są zafascynowali jego wyglądem, myślą, że będzie ich maskotką. W końcu nie każdy może mieć tak egzotyczne dziecko w naszym kraju. Jednak kiedy zdają sobie sprawę, że czarnoskórzy nie są zbyt lubiani przez Polaków, że spotykają się z wielką falą krytyki i dezaprobaty, natychmiast go oddają.
- To przykre… Jak tak w ogóle można? Przecież to małe dziecko.
- Staramy się to tłumaczyć, ale nie zawsze wychodzi. Proszę zarządców, aby dokładniej sprawdzali dla niego rodziny, bo ten chłopiec zawsze bardzo cierpiał, kiedy do nas wracał. Ma zaledwie trzy latka, a już tyle przeszedł. To koszmarne. Gdybym mogła to sama bym go do siebie wzięła, ale niestety mam czwórkę dzieci i nie stać mnie na kolejne. Bardzo żałuję, bo Enzo jest naszym słoneczkiem. Wszystkie bardzo go kochamy.
- Wygląda na sympatycznego. Myśli pani, że się do nas przekona? Spróbujemy go namówić na wspólną zabawę?
- Nie sądzę. Dopiero za którymś razem, jeśli oczywiście zechcecie przyjść, to on się do was przyłączy. Wówczas zrobi to sam, z własnej woli.
- Bardzo dobrze go pani zna.
- Spędzam z nim dużo czasu. Ale wie pan co? Chyba pana polubił.
- Dlaczego tak pani myśli?
- Ponieważ badawczo się panu przypatruje. Zazwyczaj tylko nieśmiało zerka, przygląda się z ukrycia, a teraz nie może od pana odwrócić wzorku. Gapi się.
- To dobry znak?
- Bardzo – powiedziała i odeszła.
Michał spojrzał na chłopca i posłał mu miły uśmiech, ale ten nie zareagował. Wciąż siedział w tej samej pozycji.
Zrobiło mu się przykro Enzo. Nie rozumiał jak można traktować dziecko jak sklepowy towar. Wziąć, bo ma się taki kaprys i za chwilę oddać, kiedy jest się niezadowolonym z jego jakości. To obrzydliwe! Rozumiał matki, które oddają dzieci do adopcji, w końcu różne rzeczy dzieją się na świecie i lepiej, kiedy taki maluch kończy w domu dziecka niż na ulicy z pijaną i naćpaną matką. Ale rodziców, którzy niemalże „wypożyczają” sobie dzieci nie zrozumie.
Michał był tak zadumany, że nawet nie zauważył, kiedy mały, czarnoskóry chłopiec pojawił się obok niego. W rączkach trzymał misia, a jego mina nie zdradzała żadnych emocji. Winiarski lekko się przestraszył, ponieważ wyglądało to jak scena z horroru, ale szybko odrzucił od siebie te myśli.
- Cześć – powiedział niepewnie, siląc się na uśmiech.
Zero reakcji.
- Jestem Michał – dodał po chwili, wyciągając dłoń w stronę malucha.
- Enzo – odpowiedział cicho.
- Masz bardzo oryginale imię, wiesz?
Mały nie był zbyt wygodnym rozmówcą. Ciężko było wyciągnąć z niego chociaż jedno słowo. Winiar się starał, ale nie za bardzo wiedział, o co go zapytać.
- Powiesz mi, dlaczego tak się na mnie patrzyłeś?
Chłopiec przez chwilę milczał. Dla Michała ta chwila trwała zdecydowanie za długo, dlatego chciał zadać kolejne pytanie, aby nie stresować dzieciaka.
- Bo masz dobre oczy – odpowiedział bez zawahania Enzo i pośpiesznie odszedł od siatkarza.

__________
Witajcie!
Nowy blog, nowa historia, nowi bohaterowie. 
Mam nadzieję, że się spodoba. 

Enjoy!

5 września 2012

Prolog


Pew­ne zdarze­nia dzieją się w naszym życiu po to, abyśmy mog­li wrócić na praw­dziwą drogę Włas­nej Le­gen­dy. In­ne po to, aby zas­to­sować w prak­ty­ce to, cze­go się nau­czy­liśmy. I w końcu są ta­kie, które dzieją się, aby nas cze­goś nauczyć. 

Paulo Coelho „Piąta Góra”

8 sierpnia 2012

Dzień dobry

   Witajcie!
   Cieszycie się, że jestem z nowym siatkarskim opowiadaniem? Nie macie mnie jeszcze dość? Tym razem Michał Winiarki. Pomysł narodził mi się przypadkowo, wymaga on jeszcze przeanalizowania i dopracowania szczegółów, ale nie mogę się doczekać, kiedy ruszę. Skończy się "Lawina..." i wówczas pojawię się tutaj z całkiem inną historią. Mam nadzieję, że będziecie zadowoleni.
   A tymczasem zapraszam na "Lawinę nieszczęść" oraz mojego głównego bloga, na którym znajdują się wpisy o naszej siatkarskiej reprezentacji - "Ozilla - moja twórczość"
   Pozdrawiam :*