27 października 2012

02. Nowa sąsiadka


Usłyszeć od kogoś, że ma się dobre oczy, to całkiem fajna sprawa. Człowiek czuje się dowartościowany i dobry. Czuje, że jego egzystencja ma sens, że żyje się po coś. Jednak takie słowa dobrze jest usłyszeć od ukochanej osoby, od matki, przyjaciela. Od kogoś kto cię zna i darzy zaufaniem. Wówczas ma się prawdziwe uczucie, że robi się coś dobrego i dąży się do wielkich rzeczy jako uczciwy obywatel.
Ale usłyszeć słowa „masz dobre oczy” od całkiem obcego, trzyletniego dzieciaka, to dziwna sprawa. Maluch nic o Michale nie wiedział. Nie rozmawiał z nim. Nie mógł mieć pewności, że Winiar jest uczciwy, odpowiedzialny i dobry. Równie dobrze mógłby być złośliwym i wrednym facetem, który poprzez swoje rozgoryczenie po nieudanym małżeństwie zatruwa życie innych. Dziecko nie jest w stanie tego zauważyć, patrząc jedynie w oczy.
A może oczy rzeczywiście mają taką moc, jaką przypisują im wielcy filozofowie? Przecież tyle się mówi… Oczy są odzwierciedleniem duszy… Ale czy trzylatek naprawdę to widzi?
Chociaż jakby się nad tym głębiej zastanowić, to o dzieciach również mówi się wiele ciekawych rzeczy. Podobno są szczere do bólu, nie kłamią, nie kierują się nienawiścią, nawet wówczas, kiedy wiele przeszły. A Enzo niewątpliwie przeszedł w swoim króciutkim życiu stanowczo za dużo.
Dosyć tego! Koniec myślenia o oczach, dzieciach i innych zjawiskach paranormalnych.
Michał, zmęczony treningiem, wszedł do pustego domu. W sensie materialnym nie było ono puste. Ładne, trzypokojowe mieszkanie, które zostawiła mu żona, było umeblowane i wyposażone w sprzęty niezbędne do przeżycia: telewizor, kuchenkę mikrofalową i dwumetrowe łóżko. Brakowało mu gustu i elegancji, porządkiem także nie grzeszył, bowiem wszędzie walały się brudne ubrania oraz puste kubki po kawie, które na stałe wkomponowały się w wystrój mieszkania.
Dom był pusty duchowo. Brakowało mu kobiecej ręki, miłości. Był zimny i nieprzyjemny, i być może to był główny powód tego, że Michał nie przyjmował zbyt wielu gości. Stałym bywalcem był jedynie Mariusz, który nie zwracał już uwagi na panujący nieporządek i niezbyt przyjemny zapach unoszący się nad szaro-burą kupką znoszonych koszulek oraz skarpetek, które leżały w kącie.
Winiarski otworzył lodówkę z nadzieją, że znajdzie w niej coś, co nadawałoby się na obiad. Jednak i tam było pusto i zimno. Sięgnął po pomidora, jednak jego termin przydatności do spożycia już dawno minął. Czerwoną kulkę porosła pleśń, roznosząca brzydki zapach po całej lodówce. Wyciągnął piwo i była to jedyna rzecz, która niezmiennie była w jego asortymencie. Otworzył butelkę i pociągnął trzy duże hausty. Z wyraźną ulgą sięgnął po telefon i wystukał numer do pobliskiej chińskiej restauracji. Dzwonił tam tak często, że nawet obudzony w nocy mógłby wyrecytować cyferki bez zająknięcia. Usłyszawszy w słuchawce łamaną polszczyznę Chińczyka, którego nawet lubił, bo zawsze był dla niego miły, uśmiechnął się i przedstawił. Nie musiał składać zamówienia. Wystarczyło imię i nazwisko, a osoby pracujące w restauracji już wiedziały, co przywieść i gdzie. Zamawiał tam jedzenie od dobrych sześciu miesięcy, zawsze ten sam zestaw, więc nic dziwnego, że był dobrze znany w szeregach małych, skośnookich restauratorów.
Usiadł przed telewizorem i włączył kanał sportowy. Był późny wrzesień, a dziennikarze wciąż rozpamiętywali niechlubną porażkę reprezentacji Polski na Igrzyskach Olimpijskich. Michał tego nie rozumiał, wydawało mu się, że wystarczająco już znieśli. Zawieszono na nich psy, i gdyby nie trener oraz zaufanie związku i kibiców, to na pewno byłby teraz w gorszej kondycji – zarówno fizycznej, jak i przede wszystkim psychicznej.
Rozległo się dzwonienie do drzwi. Michał podniósł się z kanapy z przeciągłym westchnięciem, odebrał zamówione jedzenie i zajął wcześniejsze miejsce. Przełączył kanał i zaczął oglądacz mecz polskiej Ekstraklasy, której był fanem.
- Co robisz, baranie! – krzyczał, kiedy zawodnik jego ulubionej drużyny robił coś nie po jego myśli.
Rozejrzał się wokoło i stwierdził, że głupio samemu ogląda się mecze. Bez zastanowienia wyciągnął telefon i zadzwonił do Mariusza.
- Cześć, oglądasz mecz? – zapytał od razu.
- Jednym okiem, bo drugim patrzę na Arka – powiedział, a Michał niemalże widział jak jego przyjaciel czule spogląda na swojego trzyletniego synka. – A czemu pytasz?
- Pomyślałem, że mógłbym do ciebie przyjechać, ale nie będę wam przeszkadzać.
- Co ty! Wpadaj, przecież Arek za tobą przepada. Kup po drodze jakieś biszkopty to będzie cię lubić jeszcze bardziej – zaśmiał się. – I nie zapomnij o piwie.
- Jasne. Przyjadę przed drugą połową.
Michał odłożył słuchawkę i zaczął zbierać się do wyjścia. Ruszył do szafy, aby znaleźć czystą koszulkę, jednak żadna nie sprostała jego oczekiwaniom. Ze smutkiem stwierdził, że wszystkie jego ulubione t-shirty leżą gdzieś na podłodze od kilku tygodni. Wziął głęboki wdech i sięgnął po bardzo starą i od dawna nie noszoną bluzkę z logiem jego byłego klubu – Trentino.
- Chyba muszę zrobić pranie – powiedział do siebie.
Chwycił za kluczki od samochodu i wyszedł z domu.
- Słowa tego dzieciaka ciągle siedzą mi w głowie – powiedział, wypijając kolejną butelkę ulubionego piwa. – Jak to możliwe, że trzylatek ma takie podejście? Myślisz, że on sobie coś wyobraził? Myślisz, że pomyślał, że mógłbym zostać jego rodziną?
- A nie dałeś mu jakiegoś znaku?
- Żartujesz?! Wiem ile przeszedł, nie mógłbym mu tego zrobić. Nie mógłbym zrobić mu żadnej nadziei. Zresztą byłeś tam i widziałeś. Bawiłem się z dzieciakami. Na chwilę usiadłem, aby złapać oddech, rozmawiałem z opiekunką, a on stał z boku i się tylko przyglądał. Po chwili podszedł, powiedział, że mam dobre oczy i zniknął.
- Nie powinieneś się tym tak przejmować. Skoro nie dałeś mu żadnego sygnału, to czym się martwisz? Wiesz jakie są dzieci… Gadają trzy po trzy, czasami nawet same siebie nie rozumieją. Wiem, że mam takiego trzylatka w domu. Arek też dużo mówi.
- To nie to samo… Za tym na pewno się coś kryło. Chyba tam pojadę i porozmawiam z opiekunką. To najlepsze wyjście. Nie chcę, aby ten mały przeze mnie cierpiał. Powinienem z nim porozmawiać i wszystko wytłumaczyć. Nie mogę go do siebie zabrać, bo ja się nie nadaję na ojca. Nie teraz… Kiedyś – tak, ale nie teraz.
Michał i Mariusz spędzili w razem cały wieczór. Najpierw rozmawiali o problemie Winiara, a później zajęli się oglądaniem telewizji. Byli tak pochłonięci filmem, że nawet nie zauważyli ile alkoholu w siebie wlali. Piwo lało się strumieniami, a oni zapatrzeli w telewizor nie uświadomili sobie nawet, że pod koniec wieczoru nie będą mogli podnieść się z miejsc.
- Jadę do domu – wyjąkał Michał, za wszelką cenę starając się utrzymać równowagę. – Tylko zamówię sobie taksówkę…
Michał wyjął z kieszeni telefon i próbował znaleźć w nim numer na taryfę. Był potwornie zdziwiony, kiedy cyferki i numerki na jego klawiaturze zaczęły tańczyć jakieś dziwne tańce.
- Ty, Mariusz! Chyba za dużo wypiłem, bo wydaje mi się, że siódemka robi szpagat! – zarechotał i jednocześnie wylał na swoje spodnie resztki piwa z butelki. – Cholera jasna!
- Dzwoń szybciej, póki tańczą, bo potem mogą zwiać.
Po piętnastu minutach pod dom Mariusza podjechała taksówka, która zabrała siatkarza do domu.
Michał po alkoholu jest bardzo rozmowny, dlatego buzia mu się nie zamykała. Ciągle wałkował temat Enzo, mimo iż taksówkarz nie miał zielonego pojęcia kim jest Enzo, i dlaczego właściwie Michał tyle o nim gada. Miał tego serdecznie dość, dlatego pogłośnił radio. Ale na nic się to zdało, bo Winiar przysunął się bliżej mężczyzny i krzyczał mu niemalże do ucha.
- Ja tak bardzo chciałem mieć dziecko… Bardzo… Ale moja żona, ex żona, miała mnie w nosie, wie pan? Wolała, jak ona to mawiała, „realizować się” – bąknął, robiąc w powietrzu charakterystyczny cudzysłów. – Ma pan dzieci?
- Tak, dwójkę.
- Szczęściarz z pana. Chciałbym mieć syna. Oh, co ja bym z nim robił… Wszędzie byśmy pojechali, wszędzie bym go zabierał. Zaraziłbym go siatkówką i razem byśmy grali na podwórku. Wie pan, ten Enzo to całkiem spoko chłopak. Tylko trochę nieśmiały. Ale opiekunka mówiła, że to szatan. Już nic z tego nie rozumiem… Dlaczego on mi to powiedział? Wie pan, co ten chłopak mi powiedział?
- Niestety nie.
- Powiedział mi… Kurczę, co on mi powiedział? Sorry, ale zapomniałem! Muszę zadzwonić do przyjaciela. Ale powiedział mi taką rzecz, że buty by panu spadły!
- Na pewno. Dojechaliśmy na miejsce. Płaci pan 25 zł.
- Spoko. Dzięki. Pa!
Michał stał i patrzył jak taksówka odjeżdża. Zrobiło mu się przykro, bo naprawdę miło mu się rozmawiało z nowo poznanym kolegą. Żałował, że nie wziął do niego jakiś namiarów. Być może taksówkarz miałby jakiś pomysł na rozwiązanie jego problemów z Enzo.
Odwrócił się na pięcie i żwawym krokiem ruszył przed siebie, ale nie zauważył krawężnika, który pokonywał każdego dnia. Z impetem runął na ziemię, kalecząc się w dłoń.
- Cholera jasna! – przeklął pod nosem, a przed oczami pojawiły mu się gwiazdy. Dosłownie. Po chwili wybuchł zaraźliwym śmiechem, gdyż nie mógł się podnieść. Bawił się świetnie, uświadamiając sobie swoją niedołężność.
- Przepraszam, czy wszystko w porządku? – Nagle nad głową Michała pojawiła się zaniepokojona brunetka oraz szczekający, złocisty labrador, którego trzymała na smyczy. – Oscar, cicho! Proszę pana, dobrze się pan czuje?
- Ja? – zapytał z uśmiechem. – No pewnie! Ale nie mogę wstać – zaśmiał się głośno, jakby właśnie opowiedział najśmieszniejszy kawał świata. – Nie przejmuj się mną. Jestem sam, żadna żona nie będzie na mnie krzyczeć, w domu nie czeka na mnie nawet zwiędła paprotka. Mam pusty portfel i całkiem niezły telefon. Chcesz mnie okraść? Śmiało, nie będę w stanie cię dogonić – powiedział, wyciągając telefon i wręczając go dziewczynie.
- Oscar, przestań szczekać! – rzekła, szarpiąc za smycz. – Dobrze się pan czuje? Może mogłabym jakoś pomóc.
- Obawiam się, że mi już nic nie jest w stanie pomóc. Ja jestem po prostu pijany. Musiałem się upić, aby nie myśleć o Enzo, o Igrzyskach, o mojej żonie… Ale wiesz co? To mi w ogóle nie pomaga – powiedział przez zaciśnięte zęby. Do jego oczu cisnęły się łzy, a w gardle urosła wielka gula, która uniemożliwiała mówienie. Poczuł się bardzo samotny.
- Czy pan tutaj mieszka?
Michał pokiwał twierdząco głową, wycierając pojedynczą łzę, która pojawiła się na jego policzku. Zaczesał włosy do tyłu, mając nadzieję, że doda mu to poważniejszego wyglądu. Zazwyczaj prezentował się nienagannie, lecz dzisiaj coś w nim pękło. Czuł się jak dziecko, które potrzebuje opieki i wsparcia. Puste mieszkanie, w którym nie znajdowały się nawet rośliny, które wniosłyby do niego trochę życia, odstraszało. Nie chciał tam wracać. Nie chciał po raz kolejny zasypiać samotnie w łóżku, słysząc jedynie bicie własnego serca. 
- Pomogę panu. Proszę się przytrzymać mojego ramienia. – Dziewczyna zachowywała się jakby była zahartowana w boju. Chyba nie pierwszy raz pomagała pijanemu na umór mężczyźnie. Była niziutka i drobna, ale bardzo dobrze radziła sobie z ogromnym Winiarem. – Na którym piętrze pan mieszka?
- A bo ja pamiętam… – zaśmiał się. Znów powrócił do niego dobry humor. Zaczął opowiadać jakieś brednie i śmieszne historyjki ze zgrupowania reprezentacji. Brunetka udawała, że go słucha, co chwilę przytakując i powtarzając „tak, tak”. Chciała jak najszybciej uzyskać informację na temat mieszkania Michała. – Pod numerem czternaście.
- Naprawdę? Dobrze się składa – powiedziała z uśmiechem.
Wjechali windą na piąte piętro. Michał, przytrzymując się drobnego ramienia dziewczyny, wyjął z kieszeni klucze i starał się trafić do dziurki. Zniecierpliwiona brunetka pomogła mu w tym, jednak nie przewidziała, że Winiarski z impetem wparuje do mieszkania i wywróci się na progu, uderzając jednocześnie głową w ściankę komody.
- Cholera jasna! – wrzasnął, łapiąc się za głowę. – Ja pierdziule, ale boli!
- Ma pan lód? Jutro będzie siniak.
- Czy ja wyglądam na kogoś, kto ma lód? Jedyne co mam, to zgniłe pomidory w lodówce.
Michał pozbierał się z podłogi i doczołgał się do kanapy. Runął na nią, nie zważając na obecność obcej dziewczyny i wciąż szczekającego psa. Niewiele go wówczas obchodziło. Był potwornie zmęczony, a jedyną rzeczą, która mogła dać mu teraz ukojenie był sen.
- Ale proszę pana, musi pan zamknąć mieszkanie – mówiła dziewczyna, szturchając go za ramię. – Halo, proszę pana. – Rozejrzała się w około w poszukiwaniu kluczy, którymi otwierali drzwi. Jedynym dobrym wyjściem było zamknięcie go tu i wzięcie kluczy ze sobą. Postanowiła, że rano wpadnie i odda właścicielowi jego własność.
Znalazła brzęczący pęk pod komodą, stojącą w przedpokoju.
- Chodź Oscar, idziemy – powiedziała do psa i wyszła, zostawiając Michała samego.

14 października 2012

01. Enzo Alves

   Wysoki, błękitnooki mężczyzna pchnął masywne drzwi i wszedł do środka Hali Energia. Miłym uśmiechem przywitał się z woźnym, poczym spokojnym krokiem udał się w stronę sali konferencyjnej, w której odbywało się właśnie spotkanie z zarządem oraz kilkoma siatkarzami Skry Bełchatów. Był jednym z nich.
- Cześć, Michał! – rzucił łamaną polszczyzną młody atakujący Serb, Aleks.
- Hej! – odparł, przybijając mu piątkę i dalej idąc w swoją stronę. – How are you today? – zapytał po angielsku, bowiem chłopak nie znał jeszcze języka, którym posługiwało się większość siatkarzy miejscowego klubu.
- Fine. Do you go to meeting with president?
- Yes, you too?
- Yep!
Dotarłszy do sali, zajęli wolne miejsca i zaczęli badawczo przysłuchiwać się przemówieniu prezesa. Michał rozglądał się i przyglądał twarzom swoich kolegów: Mariusza, Pawła, Aleksa, Daniela oraz Karola. Byli zafrasowani i zainteresowani wszystkim tym, co ma im do powiedzenia szef. On także wykazywał krztę zainteresowania, ale nie był w stanie się teraz ekscytować.
- Te dzieci liczą na naszą pomoc. Chodzi o to, aby spędzić z nimi trochę czasu, porozmawiać, pośmiać się, poczytać bajki. Chodzi o miło spędzony czas z osamotnionymi dziećmi. Dom Dziecka to nie jest miłe i wesołe miejsce, oni tam cierpią, mimo iż mają zaledwie kilka lat. Dzięki wam na ich twarzyczkach pojawi się uśmiech, który – gwarantuję wam – będziecie pamiętać przez długi czas. To jak, jesteście gotowi?
- Pewnie! – odparli chórem i kolejno zaczęli kierować się do minibusa, który miał zawieść ich do bełchatowskiego Domu Dziecka.
- Winiar, a co ty taki niewyraźny jesteś? – Do Michała podszedł jego najlepszy przyjaciel, Mariusz Wlazły. Panowie znali się od wielu lat, razem debiutowali w reprezentacji Polski w 2004 roku, a od ponad trzech lat są nierozłączną parą kumpli w Skrze Bełchatów.
- Mam kiepski dzień.
- Stało się coś?
- Dzisiaj jest rocznica mojego ślubu z Karoliną.
- Ups! – Mariusz ściągnął brwi i wydobył z siebie cichy pomruk niezadowolenia.
- Właśnie. Najchętniej zaszyłbym się w domu. Nie mam ochoty na wizyty u dzieciaków, bo wiem, że ciężko mi będzie przybrać sztuczny uśmiech.
- Dasz radę. Przecież ty uwielbiasz dzieci.
- Tak, ale dzisiaj naprawdę nie mam dobrego dnia – powiedział, wsiadając do busa i zamykając za sobą drzwi samochodu.
Michał i Karolina byli małżeństwem przez pięć lat. Poznali się przez wspólnych znajomych. Nie od razu zaiskrzyło, nie było miłości od pierwszego wejrzenia. Winiar był twardym zawodnikiem i musiał bardzo mocno się starać o względy pięknej brunetki. Jego starania nie poszły na marne, osiągnął cel, dzięki czemu półtorej roku później byli już szczęśliwym małżeństwem. Początki były cudowne – jak u każdego. Kochali się namiętnie, prawie wszędzie i o każdej porze, byli kochankami, ale również najlepszymi przyjaciółmi. Wszędzie pokazywali się razem, jego imię zawsze łączono z imieniem dziewczyny. Michał i Karolina. Karolina i Michał.
Jednak po czterech wspólnych latach coś zaczęło się psuć. Winiar wiele podróżował, z Polski do Włoch, z Włoch do Polski. Wiązało się to z wieloma wyrzeczeniami ze strony Karoliny, ale sprostała temu, bo bardzo kochała swojego męża. Ale po przeprowadzce do Bełchatowa ich szczęście sypało się jak domek z kart dzień po dniu. Ciągłe kłótnie i awantury o najdrobniejsze sprawy, „ucieczki” z domu, aby tylko móc przez chwilę pobyć w samotności. Po jakimś czasie zdali sobie sprawę, że z premedytacją unikają swojego towarzystwa, dlatego postanowili się rozstać.
Dla Michała był to potworny cios, bowiem wychowany był w szczęśliwej, kochającej i wielodzietnej rodzinie. Pragnął stworzyć dom na wzór swojego rodzinnego, z ukochaną żoną przy boku i gromadką dzieci biegających wokoło. Nic z tych rzeczy. Karolina stawiała na karierę przez co nie zgadzała się na dziecko i pozbawiła Michała szans na ojcostwo. Nie mógł się z tym pogodzić, bo wydawało mu się, że już nigdy nie spotka kobiety, która obdarzyłaby go największym darem, jakim byłoby dziecko.
Z rozmyślań wyrwał go głos przyjaciela oznajmiający, że dotarli na miejsce. Stali przed ceglanym budynkiem, niezbyt ładnym. Okna świeciły pustkami. Przez głowę przeszła Michałowi nawet myśl, że budynek jest opustoszały. Zrozumiał jak bardzo się myli dopiero po wejściu do środka. Wewnątrz było mnóstwo dzieci. Starszych i młodszych, dziewczynek i chłopców. Byli różni, ale wszystkich łączyła jedna rzecz – smutne miny.
Zły nastój Michała bardzo szybko zniknął. Poddał się dziecięcym zabawom, które sprawiały mu równie wielką frajdę do pięciolatkom. Pragnął mieć dziecko i to chyba dlatego tak dobrze potrafił się nimi zajmować. Był przekonany, że byłby świetnym ojcem.
Domy Dziecka nie były niczym przyjemnym nawet dla dorosłych osób. Wszędzie panował smutek i przygnębienie, mimo iż dzieci za wszelką cenę chciały zachować dobry humor. Większości się to udawało, bo były osamotnione od urodzenia i tak naprawdę nie rozumiały kim dla dziecka jest rodzic. Ich jedyną rodziną od zawsze były opiekunki. I to je kochały najbardziej na świecie. Jednak kiedy w ośrodku pojawiała się rodzina, która zdecydowana była na adopcję, kiedy jedno z dzieci wychodziło „na zewnątrz” szczęśliwe i kochane, to w sercach i głowach pozostałych maluchów zaczynała tlić się nadzieja, że pewnego dnia i po nie się ktoś zgłosi – jacyś zaginieni rodzice, dziadkowie lub inna, dalsza rodzina.
- Zagrajmy w siatkówkę! – krzyknął Mariusz, zachęcając dzieci do zabawy. On, Michał oraz Aleks przebywali w sali dla dzieci powyżej piątego roku życia, dlatego łatwiej im było przeprowadzić lekcje z siatkówki. Z maluchami byłoby gorzej, ale i one nieźle sobie radziły. Wszyscy się śmiali, mimo iż nie bardzo wychodziło im odbijanie piłki.
Na dzieciach największe wrażenie robił wzrost siatkarzy. Byli jak żywe place zabaw, które bez problemu je podnosiły, podrzucały, kręciły… Paweł Zatorki, który był najniższym wśród sześciu siatkarzy odwiedzających Dom Dziecka, stał się prawdziwym ulubieńcem. On sam miał niewiele lat, był dużym dzieckiem, ciągle mieszkającym z rodzicami, dlatego świetnie dogadywał się z dzieciakami. Grał z nimi w piłkę, układał klocki, bawił się kolejką i samochodzikami. A frajdy przy tym miał co niemiara!
Michał zmęczony ciągłym bieganiem za niesfornymi chłopcami, usiadł na krześle i z uśmiechem przyglądał się poczynaniom kolegów. Wyobrażał sobie siebie w roli ojca, ale były to tak dalekosiężne wyobrażenia, że natychmiast odsunął je od siebie. Zamiast tego zaczął żywiołowo klaskać w dłonie w takt śpiewanej przez dzieci piosenki.
Nagle zauważył, że z oddali przygląda mu się pewien chłopiec. Nie był jak inni. Różnił się, i to bardzo. Miał burzę brązowych loków na głowie i śniadą skórę. Był Mulatem.
Chłopczyk nie spuszczał z niego oka. Badawczo przyglądał się twarzy Winiarskiego. Nie bawił się jak inni, nie uśmiechał się. Po prostu siedział na małym, zielonym krzesełku, z białym misiem w rączkach i patrzył na siatkarza, niemalże w ogóle nie mrugając.
- To Enzo. – Nagle nad głową Michała pojawiła się opiekunka ośrodka. Przysadzista kobieta z czułością spoglądała na Mulata, który wciąż zachowywał dużą ostrożność. – Jest u nas od urodzenia. Nie ma zaufania do obcych ludzi, dlatego stoi z boku.
- Boi się?
- Nie, skądże! Enzo to bardzo wesołe dziecko. Nie idzie nad nim zapanować – zaśmiała się. – W naszym gronie nazywamy go Szatankiem. Ciągle biega, skacze i ma bardzo zaraźliwy śmiech. Zawsze jest prowodyrem wszelkich zabaw, rozrabia najwięcej ze wszystkich.
- Więc dlaczego stoi z boku i nie bawi się z innymi?
- Już kilka razy został skrzywdzony przez nieodpowiedzialne rodziny. Ludzie są zafascynowali jego wyglądem, myślą, że będzie ich maskotką. W końcu nie każdy może mieć tak egzotyczne dziecko w naszym kraju. Jednak kiedy zdają sobie sprawę, że czarnoskórzy nie są zbyt lubiani przez Polaków, że spotykają się z wielką falą krytyki i dezaprobaty, natychmiast go oddają.
- To przykre… Jak tak w ogóle można? Przecież to małe dziecko.
- Staramy się to tłumaczyć, ale nie zawsze wychodzi. Proszę zarządców, aby dokładniej sprawdzali dla niego rodziny, bo ten chłopiec zawsze bardzo cierpiał, kiedy do nas wracał. Ma zaledwie trzy latka, a już tyle przeszedł. To koszmarne. Gdybym mogła to sama bym go do siebie wzięła, ale niestety mam czwórkę dzieci i nie stać mnie na kolejne. Bardzo żałuję, bo Enzo jest naszym słoneczkiem. Wszystkie bardzo go kochamy.
- Wygląda na sympatycznego. Myśli pani, że się do nas przekona? Spróbujemy go namówić na wspólną zabawę?
- Nie sądzę. Dopiero za którymś razem, jeśli oczywiście zechcecie przyjść, to on się do was przyłączy. Wówczas zrobi to sam, z własnej woli.
- Bardzo dobrze go pani zna.
- Spędzam z nim dużo czasu. Ale wie pan co? Chyba pana polubił.
- Dlaczego tak pani myśli?
- Ponieważ badawczo się panu przypatruje. Zazwyczaj tylko nieśmiało zerka, przygląda się z ukrycia, a teraz nie może od pana odwrócić wzorku. Gapi się.
- To dobry znak?
- Bardzo – powiedziała i odeszła.
Michał spojrzał na chłopca i posłał mu miły uśmiech, ale ten nie zareagował. Wciąż siedział w tej samej pozycji.
Zrobiło mu się przykro Enzo. Nie rozumiał jak można traktować dziecko jak sklepowy towar. Wziąć, bo ma się taki kaprys i za chwilę oddać, kiedy jest się niezadowolonym z jego jakości. To obrzydliwe! Rozumiał matki, które oddają dzieci do adopcji, w końcu różne rzeczy dzieją się na świecie i lepiej, kiedy taki maluch kończy w domu dziecka niż na ulicy z pijaną i naćpaną matką. Ale rodziców, którzy niemalże „wypożyczają” sobie dzieci nie zrozumie.
Michał był tak zadumany, że nawet nie zauważył, kiedy mały, czarnoskóry chłopiec pojawił się obok niego. W rączkach trzymał misia, a jego mina nie zdradzała żadnych emocji. Winiarski lekko się przestraszył, ponieważ wyglądało to jak scena z horroru, ale szybko odrzucił od siebie te myśli.
- Cześć – powiedział niepewnie, siląc się na uśmiech.
Zero reakcji.
- Jestem Michał – dodał po chwili, wyciągając dłoń w stronę malucha.
- Enzo – odpowiedział cicho.
- Masz bardzo oryginale imię, wiesz?
Mały nie był zbyt wygodnym rozmówcą. Ciężko było wyciągnąć z niego chociaż jedno słowo. Winiar się starał, ale nie za bardzo wiedział, o co go zapytać.
- Powiesz mi, dlaczego tak się na mnie patrzyłeś?
Chłopiec przez chwilę milczał. Dla Michała ta chwila trwała zdecydowanie za długo, dlatego chciał zadać kolejne pytanie, aby nie stresować dzieciaka.
- Bo masz dobre oczy – odpowiedział bez zawahania Enzo i pośpiesznie odszedł od siatkarza.

__________
Witajcie!
Nowy blog, nowa historia, nowi bohaterowie. 
Mam nadzieję, że się spodoba. 

Enjoy!