Usłyszeć od kogoś, że ma się dobre
oczy, to całkiem fajna sprawa. Człowiek czuje się dowartościowany i dobry.
Czuje, że jego egzystencja ma sens, że żyje się po coś. Jednak takie słowa
dobrze jest usłyszeć od ukochanej osoby, od matki, przyjaciela. Od kogoś kto
cię zna i darzy zaufaniem. Wówczas ma się prawdziwe uczucie, że robi się coś
dobrego i dąży się do wielkich rzeczy jako uczciwy obywatel.
Ale usłyszeć słowa „masz dobre oczy” od całkiem obcego,
trzyletniego dzieciaka, to dziwna sprawa. Maluch nic o Michale nie wiedział.
Nie rozmawiał z nim. Nie mógł mieć pewności, że Winiar jest uczciwy,
odpowiedzialny i dobry. Równie dobrze mógłby być złośliwym i wrednym facetem,
który poprzez swoje rozgoryczenie po nieudanym małżeństwie zatruwa życie
innych. Dziecko nie jest w stanie tego zauważyć, patrząc jedynie w oczy.
A może oczy rzeczywiście mają taką
moc, jaką przypisują im wielcy filozofowie? Przecież tyle się mówi… Oczy są odzwierciedleniem duszy… Ale czy
trzylatek naprawdę to widzi?
Chociaż jakby się nad tym głębiej
zastanowić, to o dzieciach również mówi się wiele ciekawych rzeczy. Podobno są
szczere do bólu, nie kłamią, nie kierują się nienawiścią, nawet wówczas, kiedy
wiele przeszły. A Enzo niewątpliwie przeszedł w swoim króciutkim życiu
stanowczo za dużo.
Dosyć tego! Koniec myślenia o
oczach, dzieciach i innych zjawiskach paranormalnych.
Michał, zmęczony treningiem,
wszedł do pustego domu. W sensie materialnym nie było ono puste. Ładne,
trzypokojowe mieszkanie, które zostawiła mu żona, było umeblowane i wyposażone
w sprzęty niezbędne do przeżycia: telewizor, kuchenkę mikrofalową i dwumetrowe
łóżko. Brakowało mu gustu i elegancji, porządkiem także nie grzeszył, bowiem
wszędzie walały się brudne ubrania oraz puste kubki po kawie, które na stałe
wkomponowały się w wystrój mieszkania.
Dom był pusty duchowo. Brakowało
mu kobiecej ręki, miłości. Był zimny i nieprzyjemny, i być może to był główny
powód tego, że Michał nie przyjmował zbyt wielu gości. Stałym bywalcem był
jedynie Mariusz, który nie zwracał już uwagi na panujący nieporządek i niezbyt
przyjemny zapach unoszący się nad szaro-burą kupką znoszonych koszulek oraz
skarpetek, które leżały w kącie.
Winiarski otworzył lodówkę z
nadzieją, że znajdzie w niej coś, co nadawałoby się na obiad. Jednak i tam było
pusto i zimno. Sięgnął po pomidora, jednak jego termin przydatności do spożycia
już dawno minął. Czerwoną kulkę porosła pleśń, roznosząca brzydki zapach po
całej lodówce. Wyciągnął piwo i była to jedyna rzecz, która niezmiennie była w
jego asortymencie. Otworzył butelkę i pociągnął trzy duże hausty. Z wyraźną
ulgą sięgnął po telefon i wystukał numer do pobliskiej chińskiej restauracji.
Dzwonił tam tak często, że nawet obudzony w nocy mógłby wyrecytować cyferki bez
zająknięcia. Usłyszawszy w słuchawce łamaną polszczyznę Chińczyka, którego
nawet lubił, bo zawsze był dla niego miły, uśmiechnął się i przedstawił. Nie
musiał składać zamówienia. Wystarczyło imię i nazwisko, a osoby pracujące w
restauracji już wiedziały, co przywieść i gdzie. Zamawiał tam jedzenie od
dobrych sześciu miesięcy, zawsze ten sam zestaw, więc nic dziwnego, że był
dobrze znany w szeregach małych, skośnookich restauratorów.
Usiadł przed telewizorem i włączył
kanał sportowy. Był późny wrzesień, a dziennikarze wciąż rozpamiętywali
niechlubną porażkę reprezentacji Polski na Igrzyskach Olimpijskich. Michał tego
nie rozumiał, wydawało mu się, że wystarczająco już znieśli. Zawieszono na nich
psy, i gdyby nie trener oraz zaufanie związku i kibiców, to na pewno byłby
teraz w gorszej kondycji – zarówno fizycznej, jak i przede wszystkim
psychicznej.
Rozległo się dzwonienie do drzwi.
Michał podniósł się z kanapy z przeciągłym westchnięciem, odebrał zamówione
jedzenie i zajął wcześniejsze miejsce. Przełączył kanał i zaczął oglądacz mecz
polskiej Ekstraklasy, której był fanem.
- Co robisz, baranie! – krzyczał,
kiedy zawodnik jego ulubionej drużyny robił coś nie po jego myśli.
Rozejrzał się wokoło i stwierdził,
że głupio samemu ogląda się mecze. Bez zastanowienia wyciągnął telefon i
zadzwonił do Mariusza.
- Cześć, oglądasz mecz? – zapytał
od razu.
- Jednym okiem, bo drugim patrzę
na Arka – powiedział, a Michał niemalże widział jak jego przyjaciel czule
spogląda na swojego trzyletniego synka. – A czemu pytasz?
- Pomyślałem, że mógłbym do ciebie
przyjechać, ale nie będę wam przeszkadzać.
- Co ty! Wpadaj, przecież Arek za
tobą przepada. Kup po drodze jakieś biszkopty to będzie cię lubić jeszcze
bardziej – zaśmiał się. – I nie zapomnij o piwie.
- Jasne. Przyjadę przed drugą
połową.
Michał odłożył słuchawkę i zaczął
zbierać się do wyjścia. Ruszył do szafy, aby znaleźć czystą koszulkę, jednak
żadna nie sprostała jego oczekiwaniom. Ze smutkiem stwierdził, że wszystkie
jego ulubione t-shirty leżą gdzieś na podłodze od kilku tygodni. Wziął głęboki
wdech i sięgnął po bardzo starą i od dawna nie noszoną bluzkę z logiem jego
byłego klubu – Trentino.
- Chyba muszę zrobić pranie –
powiedział do siebie.
Chwycił za kluczki od samochodu i
wyszedł z domu.
- Słowa tego dzieciaka ciągle
siedzą mi w głowie – powiedział, wypijając kolejną butelkę ulubionego piwa. –
Jak to możliwe, że trzylatek ma takie podejście? Myślisz, że on sobie coś
wyobraził? Myślisz, że pomyślał, że mógłbym zostać jego rodziną?
- A nie dałeś mu jakiegoś znaku?
- Żartujesz?! Wiem ile przeszedł,
nie mógłbym mu tego zrobić. Nie mógłbym zrobić mu żadnej nadziei. Zresztą byłeś
tam i widziałeś. Bawiłem się z dzieciakami. Na chwilę usiadłem, aby złapać
oddech, rozmawiałem z opiekunką, a on stał z boku i się tylko przyglądał. Po
chwili podszedł, powiedział, że mam dobre oczy i zniknął.
- Nie powinieneś się tym tak
przejmować. Skoro nie dałeś mu żadnego sygnału, to czym się martwisz? Wiesz
jakie są dzieci… Gadają trzy po trzy, czasami nawet same siebie nie rozumieją.
Wiem, że mam takiego trzylatka w domu. Arek też dużo mówi.
- To nie to samo… Za tym na pewno
się coś kryło. Chyba tam pojadę i porozmawiam z opiekunką. To najlepsze
wyjście. Nie chcę, aby ten mały przeze mnie cierpiał. Powinienem z nim
porozmawiać i wszystko wytłumaczyć. Nie mogę go do siebie zabrać, bo ja się nie
nadaję na ojca. Nie teraz… Kiedyś – tak, ale nie teraz.
Michał i Mariusz spędzili w razem
cały wieczór. Najpierw rozmawiali o problemie Winiara, a później zajęli się
oglądaniem telewizji. Byli tak pochłonięci filmem, że nawet nie zauważyli ile
alkoholu w siebie wlali. Piwo lało się strumieniami, a oni zapatrzeli w
telewizor nie uświadomili sobie nawet, że pod koniec wieczoru nie będą mogli
podnieść się z miejsc.
- Jadę do domu – wyjąkał Michał,
za wszelką cenę starając się utrzymać równowagę. – Tylko zamówię sobie
taksówkę…
Michał wyjął z kieszeni telefon i
próbował znaleźć w nim numer na taryfę. Był potwornie zdziwiony, kiedy cyferki
i numerki na jego klawiaturze zaczęły tańczyć jakieś dziwne tańce.
- Ty, Mariusz! Chyba za dużo
wypiłem, bo wydaje mi się, że siódemka robi szpagat! – zarechotał i
jednocześnie wylał na swoje spodnie resztki piwa z butelki. – Cholera jasna!
- Dzwoń szybciej, póki tańczą, bo
potem mogą zwiać.
Po piętnastu minutach pod dom
Mariusza podjechała taksówka, która zabrała siatkarza do domu.
Michał po alkoholu jest bardzo
rozmowny, dlatego buzia mu się nie zamykała. Ciągle wałkował temat Enzo, mimo
iż taksówkarz nie miał zielonego pojęcia kim jest Enzo, i dlaczego właściwie
Michał tyle o nim gada. Miał tego serdecznie dość, dlatego pogłośnił radio. Ale
na nic się to zdało, bo Winiar przysunął się bliżej mężczyzny i krzyczał mu
niemalże do ucha.
- Ja tak bardzo chciałem mieć
dziecko… Bardzo… Ale moja żona, ex żona, miała mnie w nosie, wie pan? Wolała,
jak ona to mawiała, „realizować się” – bąknął, robiąc w powietrzu
charakterystyczny cudzysłów. – Ma pan dzieci?
- Tak, dwójkę.
- Szczęściarz z pana. Chciałbym
mieć syna. Oh, co ja bym z nim robił… Wszędzie byśmy pojechali, wszędzie bym go
zabierał. Zaraziłbym go siatkówką i razem byśmy grali na podwórku. Wie pan, ten
Enzo to całkiem spoko chłopak. Tylko trochę nieśmiały. Ale opiekunka mówiła, że
to szatan. Już nic z tego nie rozumiem… Dlaczego on mi to powiedział? Wie pan,
co ten chłopak mi powiedział?
- Niestety nie.
- Powiedział mi… Kurczę, co on mi
powiedział? Sorry, ale zapomniałem! Muszę zadzwonić do przyjaciela. Ale
powiedział mi taką rzecz, że buty by panu spadły!
- Na pewno. Dojechaliśmy na
miejsce. Płaci pan 25 zł.
- Spoko. Dzięki. Pa!
Michał stał i patrzył jak taksówka
odjeżdża. Zrobiło mu się przykro, bo naprawdę miło mu się rozmawiało z nowo
poznanym kolegą. Żałował, że nie wziął do niego jakiś namiarów. Być może
taksówkarz miałby jakiś pomysł na rozwiązanie jego problemów z Enzo.
Odwrócił się na pięcie i żwawym
krokiem ruszył przed siebie, ale nie zauważył krawężnika, który pokonywał
każdego dnia. Z impetem runął na ziemię, kalecząc się w dłoń.
- Cholera jasna! – przeklął pod
nosem, a przed oczami pojawiły mu się gwiazdy. Dosłownie. Po chwili wybuchł
zaraźliwym śmiechem, gdyż nie mógł się podnieść. Bawił się świetnie,
uświadamiając sobie swoją niedołężność.
- Przepraszam, czy wszystko w
porządku? – Nagle nad głową Michała pojawiła się zaniepokojona brunetka oraz
szczekający, złocisty labrador, którego trzymała na smyczy. – Oscar, cicho!
Proszę pana, dobrze się pan czuje?
- Ja? – zapytał z uśmiechem. – No
pewnie! Ale nie mogę wstać – zaśmiał się głośno, jakby właśnie opowiedział
najśmieszniejszy kawał świata. – Nie przejmuj się mną. Jestem sam, żadna żona
nie będzie na mnie krzyczeć, w domu nie czeka na mnie nawet zwiędła paprotka.
Mam pusty portfel i całkiem niezły telefon. Chcesz mnie okraść? Śmiało, nie
będę w stanie cię dogonić – powiedział, wyciągając telefon i wręczając go dziewczynie.
- Oscar, przestań szczekać! –
rzekła, szarpiąc za smycz. – Dobrze się pan czuje? Może mogłabym jakoś pomóc.
- Obawiam się, że mi już nic nie
jest w stanie pomóc. Ja jestem po prostu pijany. Musiałem się upić, aby nie
myśleć o Enzo, o Igrzyskach, o mojej żonie… Ale wiesz co? To mi w ogóle nie
pomaga – powiedział przez zaciśnięte zęby. Do jego oczu cisnęły się łzy, a w
gardle urosła wielka gula, która uniemożliwiała mówienie. Poczuł się bardzo
samotny.
- Czy pan tutaj mieszka?
Michał pokiwał twierdząco głową,
wycierając pojedynczą łzę, która pojawiła się na jego policzku. Zaczesał włosy
do tyłu, mając nadzieję, że doda mu to poważniejszego wyglądu. Zazwyczaj
prezentował się nienagannie, lecz dzisiaj coś w nim pękło. Czuł się jak
dziecko, które potrzebuje opieki i wsparcia. Puste mieszkanie, w którym nie
znajdowały się nawet rośliny, które wniosłyby do niego trochę życia,
odstraszało. Nie chciał tam wracać. Nie chciał po raz kolejny zasypiać samotnie
w łóżku, słysząc jedynie bicie własnego serca.
- Pomogę panu. Proszę się
przytrzymać mojego ramienia. – Dziewczyna zachowywała się jakby była
zahartowana w boju. Chyba nie pierwszy raz pomagała pijanemu na umór mężczyźnie.
Była niziutka i drobna, ale bardzo dobrze radziła sobie z ogromnym Winiarem. –
Na którym piętrze pan mieszka?
- A bo ja pamiętam… – zaśmiał się.
Znów powrócił do niego dobry humor. Zaczął opowiadać jakieś brednie i śmieszne
historyjki ze zgrupowania reprezentacji. Brunetka udawała, że go słucha, co
chwilę przytakując i powtarzając „tak, tak”. Chciała jak najszybciej uzyskać
informację na temat mieszkania Michała. – Pod numerem czternaście.
- Naprawdę? Dobrze się składa –
powiedziała z uśmiechem.
Wjechali windą na piąte piętro.
Michał, przytrzymując się drobnego ramienia dziewczyny, wyjął z kieszeni klucze
i starał się trafić do dziurki. Zniecierpliwiona brunetka pomogła mu w tym,
jednak nie przewidziała, że Winiarski z impetem wparuje do mieszkania i wywróci
się na progu, uderzając jednocześnie głową w ściankę komody.
- Cholera jasna! – wrzasnął,
łapiąc się za głowę. – Ja pierdziule, ale boli!
- Ma pan lód? Jutro będzie siniak.
- Czy ja wyglądam na kogoś, kto ma
lód? Jedyne co mam, to zgniłe pomidory w lodówce.
Michał pozbierał się z podłogi i
doczołgał się do kanapy. Runął na nią, nie zważając na obecność obcej
dziewczyny i wciąż szczekającego psa. Niewiele go wówczas obchodziło. Był
potwornie zmęczony, a jedyną rzeczą, która mogła dać mu teraz ukojenie był sen.
- Ale proszę pana, musi pan
zamknąć mieszkanie – mówiła dziewczyna, szturchając go za ramię. – Halo, proszę
pana. – Rozejrzała się w około w poszukiwaniu kluczy, którymi otwierali drzwi.
Jedynym dobrym wyjściem było zamknięcie go tu i wzięcie kluczy ze sobą.
Postanowiła, że rano wpadnie i odda właścicielowi jego własność.
Znalazła brzęczący pęk pod komodą,
stojącą w przedpokoju.
- Chodź Oscar, idziemy –
powiedziała do psa i wyszła, zostawiając Michała samego.